Tygodnie mijały… Gonzalo
spisał się na medal, załatwiając mi wolontariat w jednym z madryckich
szpitali. Mogłam tam spędzić miło czas, potowarzyszyć chorym dzieciom,
które często były zapomniane i smutne z powodu swojej choroby. Ja byłam
osobą, która czytała im bajki, opowiadała różne historie, zabierała na
spacer do przyszpitalnego parku. Uwielbiałam te dzieciaki! Miały ciężkie
życie, były smutne, czasami nawet zrozpaczone, ale nie traciły pogody
ducha. Zawsze obdarzały mnie szczerym uśmiechem. Byłam im za to
niezwykle wdzięczna.
Spędzając
z nimi czas, bardzo często myślałam o moim tacie, którego pozostawiłam w
Polsce. Miałam z nim dobry kontakt, codziennie do siebie dzwoniliśmy,
opowiadaliśmy sobie o tym, jak spędziliśmy dzień. Powiedziałam mu o
Gonzalo. Ucieszył się, że spotkałam w Madrycie miłego chłopca, który tak
bardzo mi pomaga. Oczywiście za namową pani Zosi, zaczął insynuować mi
różne rzeczy, ale czułam, że jest do tego zmuszany. Śmiałam się z jego
aluzji i dziwacznych komentarzy. Ale tak w gruncie rzeczy, to wiem, że
bardzo chciał, abym się zakochała. Miałam dwadzieścia dwa lata, a tak
naprawdę nigdy nie miałam chłopaka z prawdziwego zdarzenia. Aleksander
się nie liczył, bo to tylko bliski przyjaciel. Mi także zależało na
wielkiej miłości, od dawna o niej marzyłam, ale wydawało mi się, że
jeszcze będę musiała na nią poczekać. Nic nie zdarza się od razu.
-
A widziałaś ostatnią część Harrego Pottera? – zapytał mały chłopiec,
któremu dzisiaj towarzyszyłam. Nazywał się Esteban i chorował na
białaczkę. Nie miał włosów, był blady i osłabiony, ale mimo to buzia mu
się nie zamykała. Chętnie rozmawiał i psocił na oddziale. Pielęgniarki
przyprawiał o niemałe bóle głowy, ale ja bardzo go polubiłam.
- Niestety nie – odparłam z uśmiechem. – Ale przeczytałam wszystkie części. Wolę książki od filmów.
- Moją ulubioną częścią była ta pierwsza. Oglądałem ją chyba z dwadzieścia razy.
- Tak, pierwsza rzeczywiście była dobra. A co się tam dzieje?
Z
korytarza zaczęły docierać do mnie dziwne dźwięki. Wytworzyło się tam
wielkie poruszenie. Nieśmiało wyjrzałam za drzwi i zobaczyłam, że
kilkoro pacjentów oraz personel szpitala kierują się w stronę wyjścia.
Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl to to, że podłożono bombę i
zarządzono ewakuację, ale uśmiechy pielęgniarek i lekarzy wskazywały na
zupełnie coś innego.
- Poczekaj tutaj, sprawdzę o co chodzi – powiedziałam do Estebana, który również był ciekaw tego wszystkiego, poczym poszłam w kierunku wyjścia. – Co się dzieje? – zapytałam oddziałową.
-
Nasz szpital ma szczęście – powiedziała zadowolona. – Przyszedł do nas
ktoś sławny, aby przekazać pieniądze. Podobno to jakiś sławny piłkarz z
naszej madryckiej drużyny. Jedna z pielęgniarek powiedziała mi, że to
ponoć najprzystojniejszy piłkarz jakiego w życiu widziała.
- Sławny… Najprzystojniejszy… – Czy musiałam dodawać coś jeszcze?
Wyjrzałam
zza kolumny i ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha Cristiano,
trzymającego wielgaśny czek opiewający na jeszcze większą sumę,
odbierającego gratulacje od zarządu szpitala i szczerzącego się do kamer
i aparatów dziennikarzy. Flesze błyskały i świeciły wszystkim po
oczach, był gwar i hałas. Kobiety niemalże mdlały na jego widok, a już
na pewno rozpływały się nad jego idealnym wyglądem. Mężczyźni
przecierali oczy ze zdziwienia, że sam Cristiano Ronaldo pojawił się w
szpitalu, aby przekazać „drobną” kwotę pieniężną na cele dobroczynne.
Przyłapałam
się na tym, że sama zachowałam się jak jedna z tych kobiet. Nie
widziałam Gwiazdora od kilku tygodni, bo po tym jak mnie wystawił i
bezczelnie zignorował swojego synka, palnęłam mu taki monolog, że biedny
wyszedł z mojego domu ze spuszczoną głową i bladą twarzą. Przyznam –
poniosło mnie, ale tak mnie tym zdenerwował, że nie mogłam się
powstrzymać. Ale przynajmniej przyniosło to jakiś oczekiwany skutek, bo
Cris dał mi wreszcie święty spokój. Na kilka tygodni. A teraz znów
pojawia się – ciekawe czy przypadkowo czy też nie – w szpitalu, w którym
wypełniam wolontariat i robi z niego cyrk na kółkach.
Nie mogłam na to patrzeć. Wróciłam do Estebana, który już usłyszał kto przyszedł w odwiedziny.
-
Czy to prawda, że Cristiano Ronaldo jest tutaj? – pytał podekscytowany.
Dużo się uśmiechał, ale tak uradowanego go jeszcze nie widziałam.
- Tak, prawda. Lubisz go?
- Uwielbiam! Przyjdzie tutaj?
- Nie wiem. Nie wydaje mi się, ponieważ w lobby trwają uroczystości. Chyba nie będzie miał czasu na rozmawianie z dziećmi.
- Przyprowadź go tutaj! Oddziałowa zabroniła mi opuszczać salę, bo mogę pogorszyć swój stan.
- Esteban, tam jest dużo ludzi.
- Proszę cię!
- No dobra – odpowiedziałam zrezygnowana. – Poczekaj tutaj na mnie. Spróbuję coś wymyślić.
Niechętnie,
ale musiałam poprosić Cristiano o przysługę. Esteban tak bardzo mnie
błagał, że nie mogłam pozostać obojętna. Widząc ten tłum ludzi w lobby,
ręce mi opadły, ale musiałam się jakoś przedostać do Crisa. Nie zajęło
mi to zbyt wiele czasu, bowiem Gwiazdor od razu zauważył moją burzę
blond loków. Dał mi do zrozumienia, że mnie widzi i znajdzie mnie jak to
wszystko się skończy.
I tak też było.
- Cześć – powiedział z uśmiechem, podchodząc do mnie. – A co ty tutaj robisz?
- Nie udawaj, że nie wiedziałeś. Masz kilka minut?
- Dla ciebie zawsze. A o co chodzi?
-
Jest tutaj nastoletni chłopak, który jest twoim fanem. Choruje na
białaczkę i nie może przyjść do lobby. Czy mógłbyś go odwiedzić?
- A pójdziesz ze mną na kolację?
- Nie, już ci to powiedziałam kilka razy. Kiedy wreszcie zrozumiesz?
- Jestem uparty.
-
Widzę. I nieczuły przy okazji też. Jeśli nie pójdziesz do tego
chłopaka, to tylko potwierdzisz moją tezę dotyczącą piłkarzy i twojej
osoby. Jesteś zadufanym w sobie narcyzem.
- Ale Asia…
-
To miło z twojej strony, że pomyślałeś o innych, że chciałeś zrobić coś
dobrego, ale ściągnięcie tutaj telewizji i dziennikarzy było przesadą.
Takich rzeczy nie robi się w ten sposób. Pomoc powinna być
bezinteresowna, a ty chciałeś się tylko wylansować poprzez te biedne
dzieci. Co z ciebie za człowiek?
- Zrobiłem to dla ciebie. Chciałem ci zaimponować.
-
Zrobiłbyś to, gdybyś przyszedł tutaj zakamuflowany, bez kamer i
aparatów. Wówczas pomyślałabym, że może jednak masz dobre serce, że
zależy ci na innych ludziach, ale… Nie mam słów na określenie twojego
zachowania, Cris. Nie jestem w stanie tego pojąć.
- To co ja mam zrobić, abyś w końcu zrozumiała, że nie jestem tym za kogo mnie uważasz?
-
Póki co robisz wszystko, abym tylko pogłębiła się w swoim przekonaniu.
Przepraszam, ale nie mam czasu na rozmowy, które prowadzą donikąd.
Zajmij się sobą, swoją narzeczoną i przede wszystkim dzieckiem. Cześć!
- Poczekaj. – Cristiano złapał mnie za nadgarstek. Lekko za mocno, za co od razu przeprosił. – Gdzie jest ten chłopiec?
- Nie trzeba, jakoś mu wytłumaczę, że byłeś zajęty.
- Przestań, proszę… W którym pokoju leży?
- 415 – odpowiedziałam bez przekonania. Posłał mi ujmujący uśmiech i udał się do wspomnianej sali.
Ja
już nie wiem, co mam myśleć o tym chłopaku. Z jednej strony tak bardzo
się stara, aby przekonać mnie do swojej normalności, do swoich dobrych
zamiarów. I bardzo chciałabym wierzyć, że nie robi tego z przymusu, bo
jestem dla niego ciężkim orzechem do zgryzienia. Dziewczyną, która
oparła się jego urokowi, dlatego tak bardzo chce mnie poderwać i
przekonać cały świat jaki to z niego jest Don Juan. Ale z drugiej strony
robi to tak nieudolnie, nie zapomina o swoim statusie gwiazdy, o
pieniądzach, sławie… Mi to nie imponuje. Dopiero kiedy zrozumie, kiedy
naprawdę mnie pozna, będę mogła żywić do niego jakiekolwiek pozytywne
uczucia.
Cristiano
odwiedził Estebana i był przy tak naturalny, że aż pomyślałam, że to
podróbka, sobowtór, brat bliźniak najlepszego piłkarza świata. Uśmiechał
się, opowiadał kawały, żartował… Był nie do poznania.
- Dziękuję ci za to – powiedziałam, kiedy opuściliśmy pokój chłopca. – To wiele dla niego znaczyło.
- Drobiazg. Widzisz, wcale nie jestem taki zły jak myślisz.
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
- Co?
- Nieważne. Idę do domu, bo muszę się jeszcze pouczyć. Cześć, Cristiano!
-
Asia, poczekaj! Słuchaj, wiem, że źle zaczęliśmy, ale może zaczniemy od
początku? – Spojrzałam na niego przenikliwie, bo coś mi mówiło, że będą
kłopoty. – Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że jesteśmy sobie
przeznaczeni.
- Piłeś coś dzisiaj? Muszę iść. Cześć!
- Asia! Wiem jak głupio to brzmi, ale…
- A Irina?
- Coś ty się tak uparła tej Iriny?!
-
To twoja narzeczona, nie uważasz, że należy się jej szacunek? Zresztą
komu ja to mówię. Ty nikogo nie szanujesz, więc dlaczego miałbyś
szanować ukochaną – prychnęłam, wymijając go. – Zdradzasz ją na prawo i
lewo, tu Miranda, tu Caroline, a tam jeszcze Sophie. Ja jestem inna,
Cris, i zapamiętaj to sobie.
- A co z moim przeczuciem? Nie mogę o tobie zapomnieć, ciągle mam cię przed oczyma.
- Mało mnie to obchodzi.
-
Wiem, jaki jestem. Trudny mam charakter, moja sława jest ciężka do
zniesienia nawet przeze mnie, a co dopiero przez taką kruchą i niewinną
dziewczynę jak ty. Sam nie wiem, co mnie do ciebie ciągnie. Jesteś
ładna, ale nie masz tego czegoś, co mnie pociąga u kobiet. Nie jesteś
wyzywająca, nie eksponujesz swojego ciała. Jesteś taka… inna, normalna,
taka… nudna.
- To w
ogóle miło, że tak myślisz – rzekłam zdenerwowana i poszłam w swoją
stronę, nie zważając na niego. – Przesadziłeś – dodałam, odwracając się
na pięcie i pozostawiając zdezorientowanego Crisa pod szpitalem. Ten to
miał tupet!
- Źle mnie zrozumiałaś! – usłyszałam, ale już nie zareagowałam. Nie miałam ochoty na kolejne rozmowy z tym prostakiem!
-
Wiesz, że byłam wczoraj u Karima w domu – powiedziała Klaudia, która
leżała na moim łóżku, z głową opartą o ściankę. Przeglądała kobiece
czasopismo i opowiadała mi o swoim szczęściu, które dzieli razem z
francuskim piłkarzem. Z każdym kolejnym dniem umacniałam się w
przekonaniu, że może łączy ich poważne uczucie. Nie kłócili się, nie
droczyli. Zawsze miło spędzali czas, wymyślając dla siebie masę
atrakcji, aby randki nie były nudne. Zazdrościłam mojej przyjaciółce.
Też miała wiele prób, więc może w końcu natrafiła na tego jedynego? –
Przyjechała jego rodzina z Francji. Chciał, abym ich poznała.
- Wow, poważnie? No i jak było?
-
Super! Zamówiliśmy jedzenie w restauracji, ale rodzinie powiedzieliśmy,
że to ja gotowałam – zaśmiała się. – Dopiero uczę się przygotowywać te
wszystkie francuskie specjały. Nie chciałam im podać spalonego dania.
- A Karim jak?
-
Był cudowny. Dopiero jak się przebywa z nim na osobności, to można go
poznać. Tutaj zgrywa chojraka, cwaniaka, ale w rzeczywistości to taki...
hm… misiek.
- Cieszę się, że wam się układa.
-
No, jest cudnie. A jak tam z tobą i Gonzalo, Crisem, czy z kim ty się
tam jeszcze umawiasz? – zaśmiała się, a ja posłałam jej srogie
spojrzenie. Po chwili obydwie wybuchłyśmy śmiechem.
-
Gonzalo to przyjaciel, a Cris… Sama nie wiem. Z jednej strony mi się
podoba, czysto wizualnie, zresztą mało jest kobiet, które potrafią
przejść obok niego obojętnie, ale… To inna bajka, inna liga. Jakby to
powiedział: on to Liga Mistrzów, a ja… Jaką ligę mamy w Polsce?
- Ekstraklasę chyba.
- No właśnie!
-
Ej, dziewczyny, chodźcie szybko do kuchni! Szybko! – Spojrzałyśmy na
siebie z Klaudią, a później skierowałyśmy wzrok na Irmę, która
zachowywała się jak wariatka.
Zwlekłyśmy
się z łóżka i poszłyśmy za współlokatorką, która już wyglądała przez
kuchenne okno. Do moich uszu dochodziła melodyjna muzyka oraz niezbyt
ładny śpiew. Wyjrzałyśmy na zewnątrz. Moim oczom ukazał się Cristiano w
towarzystwie czterech innych mężczyzn w śmiesznych ubraniach, z
gitarami, trąbkami i skrzypcami.
- To serenada – zauważyła Klaudia. – Dla ciebie, Aśka.
-
Co? Oszalałyście? – Patrzyłam na stojącego pod moimi oknami Crisa i nie
mogłam uwierzyć. Po raz pierwszy w moim życiu ktoś wykonywał dla mnie
serenadę. Nie była zbyt piękna, Cristiano zdecydowanie nie potrafił
śpiewać, ale nie zmieniało to faktu, że była dla mnie. Przynajmniej tak
mi się wydawało. To niesamowite!
Nie
chciałam pokazywać współlokatorkom, że mi się to podoba. Nie mogły
dowiedzieć się o tym, że Cris mi się podoba. Klaudia wiedziała, bo to
moja przyjaciółka od „x” lat, ale Irma to zupełnie inna historia. Jeśli
ona się dowie, to zaraz cały Madryt będzie wiedzieć.
-
Czy on jest normalny? – powiedziałam w końcu. – Czy on wie, która jest
godzina? Ludzie już śpią, zaraz pogoni go ochrona, a ja będę musiała
ponieść karę jego nieodpowiedzialnego zachowania.
-
Opanuj się, dziewczyno – rzekła Irma. – To takie romantyczne. Spójrz
tylko jak się dla ciebie stara. Nie dba o godzinę, nie dba o śpiących
ludzi, liczysz się tylko ty. Ile bym dała, aby Angel tak dla mnie
zaśpiewał. – Rozmarzona dziewczyna opadła na krzesło przy stole i
wsłuchując się w melodię wygrywaną przez grajków odpłynęła w świat
swoich własnych fantazji.
- Idź tam i zaproś go na górę.
- Co?
- Taki jest zwyczaj.
- Pójdę tam, ale po to, by go pogonić. Podoba mi się ten akademik i nie mam zamiaru się z niego wyprowadzać.
Nałożyłam
na ramiona cienki sweterek i wyszłam przed blok. Na crisowej twarzy
pojawił się szczery do bólu uśmiech, kiedy tylko ujrzał mnie wychodzącą z
bramy. Nie chciałam niszczyć taj chwili, bo naprawdę mnie to urzekło.
Zaimponowało mi to, jak bardzo się o mnie stara. Nigdy nie cieszyłam się
taką adoracją. A tym bardziej nie cieszyłam się zainteresowaniem u tak
przystojnego chłopaka, ale musiałam zachować pozory.
-
Co ty wyrabiasz? – powiedziałam, podchodząc bliżej. – Wiesz, która jest
godzina? Ludzie tutaj śpią, bo jutro idą na uczelnie, zdają egzaminy.
Nie każdy może spać do południa tak jak ty. Już, koniec tego
przedstawienia – powiedziałam do muzyków, który zaprzestali grania.
- To dla ciebie.
- Dziękuję, ale to nie miejsce i czas na takie cyrki.
-
Dla ciebie nigdy nie ma odpowiedniej pory. Wiedz, że biorę sprawy w
swoje ręce i nie będziesz mnie już ustawiać jak ci się podoba. –
Cristiano chwycił mnie za ramiona i zwinnym ruchem przyciągnął do
siebie, składając namiętny pocałunek na moich ustach. Znów to samo! Znów
powinnam temu zaprzestać, ale nie mogłam! Nie mogłam! Dlaczego?!
- Cris, a Iri…
- Jeśli jeszcze raz wypowiesz jej imię, to przysięgam, że śmiertelnie się na ciebie obrażę.
O, przecież o to mi chodziło od początku! Więc dlaczego imię Iriny nie przechodzi mi przez gardło?
-
Zajmę się tą sprawą. Wkrótce. A tymczasem: jutro, godzina
dziewiętnasta, ty i ja, kolacja w Sheratonie. Nie spóźnij się. – Cris
wręczył mi czerwoną różę i zniknął, równie szybko jak się pojawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz