08. Jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Tygodnie mijały… Gonzalo spisał się na medal, załatwiając mi wolontariat w jednym z madryckich szpitali. Mogłam tam spędzić miło czas, potowarzyszyć chorym dzieciom, które często były zapomniane i smutne z powodu swojej choroby. Ja byłam osobą, która czytała im bajki, opowiadała różne historie, zabierała na spacer do przyszpitalnego parku. Uwielbiałam te dzieciaki! Miały ciężkie życie, były smutne, czasami nawet zrozpaczone, ale nie traciły pogody ducha. Zawsze obdarzały mnie szczerym uśmiechem. Byłam im za to niezwykle wdzięczna.
Spędzając z nimi czas, bardzo często myślałam o moim tacie, którego pozostawiłam w Polsce. Miałam z nim dobry kontakt, codziennie do siebie dzwoniliśmy, opowiadaliśmy sobie o tym, jak spędziliśmy dzień. Powiedziałam mu o Gonzalo. Ucieszył się, że spotkałam w Madrycie miłego chłopca, który tak bardzo mi pomaga. Oczywiście za namową pani Zosi, zaczął insynuować mi różne rzeczy, ale czułam, że jest do tego zmuszany. Śmiałam się z jego aluzji i dziwacznych komentarzy. Ale tak w gruncie rzeczy, to wiem, że bardzo chciał, abym się zakochała. Miałam dwadzieścia dwa lata, a tak naprawdę nigdy nie miałam chłopaka z prawdziwego zdarzenia. Aleksander się nie liczył, bo to tylko bliski przyjaciel. Mi także zależało na wielkiej miłości, od dawna o niej marzyłam, ale wydawało mi się, że jeszcze będę musiała na nią poczekać. Nic nie zdarza się od razu.
- A widziałaś ostatnią część Harrego Pottera? – zapytał mały chłopiec, któremu dzisiaj towarzyszyłam. Nazywał się Esteban i chorował na białaczkę. Nie miał włosów, był blady i osłabiony, ale mimo to buzia mu się nie zamykała. Chętnie rozmawiał i psocił na oddziale. Pielęgniarki przyprawiał o niemałe bóle głowy, ale ja bardzo go polubiłam.
- Niestety nie – odparłam z uśmiechem. – Ale przeczytałam wszystkie części. Wolę książki od filmów.
- Moją ulubioną częścią była ta pierwsza. Oglądałem ją chyba z dwadzieścia razy.
- Tak, pierwsza rzeczywiście była dobra. A co się tam dzieje?
Z korytarza zaczęły docierać do mnie dziwne dźwięki. Wytworzyło się tam wielkie poruszenie. Nieśmiało wyjrzałam za drzwi i zobaczyłam, że kilkoro pacjentów oraz personel szpitala kierują się w stronę wyjścia. Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl to to, że podłożono bombę i zarządzono ewakuację, ale uśmiechy pielęgniarek i lekarzy wskazywały na zupełnie coś innego.
- Poczekaj tutaj, sprawdzę o co chodzi – powiedziałam do Estebana, który również  był ciekaw tego wszystkiego, poczym poszłam w kierunku wyjścia. – Co się dzieje? – zapytałam oddziałową.
- Nasz szpital ma szczęście – powiedziała zadowolona. – Przyszedł do nas ktoś sławny, aby przekazać pieniądze. Podobno to jakiś sławny piłkarz z naszej madryckiej drużyny. Jedna z pielęgniarek powiedziała mi, że to ponoć najprzystojniejszy piłkarz jakiego w życiu widziała.
- Sławny… Najprzystojniejszy… – Czy musiałam dodawać coś jeszcze?
Wyjrzałam zza kolumny i ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha Cristiano, trzymającego wielgaśny czek opiewający na jeszcze większą sumę, odbierającego gratulacje od zarządu szpitala i szczerzącego się do kamer i aparatów dziennikarzy. Flesze błyskały i świeciły wszystkim po oczach, był gwar i hałas. Kobiety niemalże mdlały na jego widok, a już na pewno rozpływały się nad jego idealnym wyglądem. Mężczyźni przecierali oczy ze zdziwienia, że sam Cristiano Ronaldo pojawił się w szpitalu, aby przekazać „drobną” kwotę pieniężną na cele dobroczynne.
Przyłapałam się na tym, że sama zachowałam się jak jedna z tych kobiet. Nie widziałam Gwiazdora od kilku tygodni, bo po tym jak mnie wystawił i bezczelnie zignorował swojego synka, palnęłam mu taki monolog, że biedny wyszedł z mojego domu ze spuszczoną głową i bladą twarzą. Przyznam – poniosło mnie, ale tak mnie tym zdenerwował, że nie mogłam się powstrzymać. Ale przynajmniej przyniosło to jakiś oczekiwany skutek, bo Cris dał mi wreszcie święty spokój. Na kilka tygodni. A teraz znów pojawia się – ciekawe czy przypadkowo czy też nie – w szpitalu, w którym wypełniam wolontariat i robi z niego cyrk na kółkach.
Nie mogłam na to patrzeć. Wróciłam do Estebana, który już usłyszał kto przyszedł w odwiedziny.
- Czy to prawda, że Cristiano Ronaldo jest tutaj? – pytał podekscytowany. Dużo się uśmiechał, ale tak uradowanego go jeszcze nie widziałam.
- Tak, prawda. Lubisz go?
- Uwielbiam! Przyjdzie tutaj?
- Nie wiem. Nie wydaje mi się, ponieważ w lobby trwają uroczystości. Chyba nie będzie miał czasu na rozmawianie z dziećmi.
- Przyprowadź go tutaj! Oddziałowa zabroniła mi opuszczać salę, bo mogę pogorszyć swój stan.
- Esteban, tam jest dużo ludzi.
- Proszę cię!
- No dobra – odpowiedziałam zrezygnowana. – Poczekaj tutaj na mnie. Spróbuję coś wymyślić.
Niechętnie, ale musiałam poprosić Cristiano o przysługę. Esteban tak bardzo mnie błagał, że nie mogłam pozostać obojętna. Widząc ten tłum ludzi w lobby, ręce mi opadły, ale musiałam się jakoś przedostać do Crisa. Nie zajęło mi to zbyt wiele czasu, bowiem Gwiazdor od razu zauważył moją burzę blond loków. Dał mi do zrozumienia, że mnie widzi i znajdzie mnie jak to wszystko się skończy.
I tak też było.
- Cześć – powiedział z uśmiechem, podchodząc do mnie. – A co ty tutaj robisz?
- Nie udawaj, że nie wiedziałeś. Masz kilka minut?
- Dla ciebie zawsze. A o co chodzi?
- Jest tutaj nastoletni chłopak, który jest twoim fanem. Choruje na białaczkę i nie może przyjść do lobby. Czy mógłbyś go odwiedzić?
- A pójdziesz ze mną na kolację?
- Nie, już ci to powiedziałam kilka razy. Kiedy wreszcie zrozumiesz?
- Jestem uparty.
- Widzę. I nieczuły przy okazji też. Jeśli nie pójdziesz do tego chłopaka, to tylko potwierdzisz moją tezę dotyczącą piłkarzy i twojej osoby. Jesteś zadufanym w sobie narcyzem.
- Ale Asia…
- To miło z twojej strony, że pomyślałeś o innych, że chciałeś zrobić coś dobrego, ale ściągnięcie tutaj telewizji i dziennikarzy było przesadą. Takich rzeczy nie robi się w ten sposób. Pomoc powinna być bezinteresowna, a ty chciałeś się tylko wylansować poprzez te biedne dzieci. Co z ciebie za człowiek?
- Zrobiłem to dla ciebie. Chciałem ci zaimponować.
- Zrobiłbyś to, gdybyś przyszedł tutaj zakamuflowany, bez kamer i aparatów. Wówczas pomyślałabym, że może jednak masz dobre serce, że zależy ci na innych ludziach, ale… Nie mam słów na określenie twojego zachowania, Cris. Nie jestem w stanie tego pojąć.
- To co ja mam zrobić, abyś w końcu zrozumiała, że nie jestem tym za kogo mnie uważasz?
- Póki co robisz wszystko, abym tylko pogłębiła się w swoim przekonaniu. Przepraszam, ale nie mam czasu na rozmowy, które prowadzą donikąd. Zajmij się sobą, swoją narzeczoną i przede wszystkim dzieckiem. Cześć!
- Poczekaj. – Cristiano złapał mnie za nadgarstek. Lekko za mocno, za co od razu przeprosił. – Gdzie jest ten chłopiec?
- Nie trzeba, jakoś mu wytłumaczę, że byłeś zajęty.
- Przestań, proszę… W którym pokoju leży?
- 415 – odpowiedziałam bez przekonania. Posłał mi ujmujący uśmiech i udał się do wspomnianej sali.
Ja już nie wiem, co mam myśleć o tym chłopaku. Z jednej strony tak bardzo się stara, aby przekonać mnie do swojej normalności, do swoich dobrych zamiarów. I bardzo chciałabym wierzyć, że nie robi tego z przymusu, bo jestem dla niego ciężkim orzechem do zgryzienia. Dziewczyną, która oparła się jego urokowi, dlatego tak bardzo chce mnie poderwać i przekonać cały świat jaki to z niego jest Don Juan. Ale z drugiej strony robi to tak nieudolnie, nie zapomina o swoim statusie gwiazdy, o pieniądzach, sławie… Mi to nie imponuje. Dopiero kiedy zrozumie, kiedy naprawdę mnie pozna, będę mogła żywić do niego jakiekolwiek pozytywne uczucia.
Cristiano odwiedził Estebana i był przy tak naturalny, że aż pomyślałam, że to podróbka, sobowtór, brat bliźniak najlepszego piłkarza świata. Uśmiechał się, opowiadał kawały, żartował… Był nie do poznania.
- Dziękuję ci za to – powiedziałam, kiedy opuściliśmy pokój chłopca. – To wiele dla niego znaczyło.
- Drobiazg. Widzisz, wcale nie jestem taki zły jak myślisz.
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni.
- Co?
- Nieważne. Idę do domu, bo muszę się jeszcze pouczyć. Cześć, Cristiano!
- Asia, poczekaj! Słuchaj, wiem, że źle zaczęliśmy, ale może zaczniemy od początku? – Spojrzałam na niego przenikliwie, bo coś mi mówiło, że będą kłopoty. – Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Piłeś coś dzisiaj? Muszę iść. Cześć!
- Asia! Wiem jak głupio to brzmi, ale…
- A Irina?
- Coś ty się tak uparła tej Iriny?!
- To twoja narzeczona, nie uważasz, że należy się jej szacunek? Zresztą komu ja to mówię. Ty nikogo nie szanujesz, więc dlaczego miałbyś szanować ukochaną – prychnęłam, wymijając go. – Zdradzasz ją na prawo i lewo, tu Miranda, tu Caroline, a tam jeszcze Sophie. Ja jestem inna, Cris, i zapamiętaj to sobie.
- A co z moim przeczuciem? Nie mogę o tobie zapomnieć, ciągle mam cię przed oczyma.
- Mało mnie to obchodzi.
- Wiem, jaki jestem. Trudny mam charakter, moja sława jest ciężka do zniesienia nawet przeze mnie, a co dopiero przez taką kruchą i niewinną dziewczynę jak ty. Sam nie wiem, co mnie do ciebie ciągnie. Jesteś ładna, ale nie masz tego czegoś, co mnie pociąga u kobiet. Nie jesteś wyzywająca, nie eksponujesz swojego ciała. Jesteś taka… inna, normalna, taka… nudna.
- To w ogóle miło, że tak myślisz – rzekłam zdenerwowana i poszłam w swoją stronę, nie zważając na niego. – Przesadziłeś – dodałam, odwracając się na pięcie i pozostawiając zdezorientowanego Crisa pod szpitalem. Ten to miał tupet!
- Źle mnie zrozumiałaś! – usłyszałam, ale już nie zareagowałam. Nie miałam ochoty na kolejne rozmowy z tym prostakiem!

- Wiesz, że byłam wczoraj u Karima w domu – powiedziała Klaudia, która leżała na moim łóżku, z głową opartą o ściankę. Przeglądała kobiece czasopismo i opowiadała mi o swoim szczęściu, które dzieli razem z francuskim piłkarzem. Z każdym kolejnym dniem umacniałam się w przekonaniu, że może łączy ich poważne uczucie. Nie kłócili się, nie droczyli. Zawsze miło spędzali czas, wymyślając dla siebie masę atrakcji, aby randki nie były nudne. Zazdrościłam mojej przyjaciółce. Też miała wiele prób, więc może w końcu natrafiła na tego jedynego? – Przyjechała jego rodzina z Francji. Chciał, abym ich poznała.
- Wow, poważnie? No i jak było?
- Super! Zamówiliśmy jedzenie w restauracji, ale rodzinie powiedzieliśmy, że to ja gotowałam – zaśmiała się. – Dopiero uczę się przygotowywać te wszystkie francuskie specjały. Nie chciałam im podać spalonego dania.
- A Karim jak?
- Był cudowny. Dopiero jak się przebywa z nim na osobności, to można go poznać. Tutaj zgrywa chojraka, cwaniaka, ale w rzeczywistości to taki... hm… misiek.
- Cieszę się, że wam się układa.
- No, jest cudnie. A jak tam z tobą i Gonzalo, Crisem, czy z kim ty się tam jeszcze umawiasz? – zaśmiała się, a ja posłałam jej srogie spojrzenie. Po chwili obydwie wybuchłyśmy śmiechem.
- Gonzalo to przyjaciel, a Cris… Sama nie wiem. Z jednej strony mi się podoba, czysto wizualnie, zresztą mało jest kobiet, które potrafią przejść obok niego obojętnie, ale… To inna bajka, inna liga. Jakby to powiedział: on to Liga Mistrzów, a ja… Jaką ligę mamy w Polsce?
- Ekstraklasę chyba.
- No właśnie!
- Ej, dziewczyny, chodźcie szybko do kuchni! Szybko! – Spojrzałyśmy na siebie z Klaudią, a później skierowałyśmy wzrok na Irmę, która zachowywała się jak wariatka.
Zwlekłyśmy się z łóżka i poszłyśmy za współlokatorką, która już wyglądała przez kuchenne okno. Do moich uszu dochodziła melodyjna muzyka oraz niezbyt ładny śpiew. Wyjrzałyśmy na zewnątrz. Moim oczom ukazał się Cristiano w towarzystwie czterech innych mężczyzn w śmiesznych ubraniach, z gitarami, trąbkami i skrzypcami.
- To serenada – zauważyła Klaudia. – Dla ciebie, Aśka.
- Co? Oszalałyście? – Patrzyłam na stojącego pod moimi oknami Crisa i nie mogłam uwierzyć. Po raz pierwszy w moim życiu ktoś wykonywał dla mnie serenadę. Nie była zbyt piękna, Cristiano zdecydowanie nie potrafił śpiewać, ale nie zmieniało to faktu, że była dla mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. To niesamowite!
Nie chciałam pokazywać współlokatorkom, że mi się to podoba. Nie mogły dowiedzieć się o tym, że Cris mi się podoba. Klaudia wiedziała, bo to moja przyjaciółka od „x” lat, ale Irma to zupełnie inna historia. Jeśli ona się dowie, to zaraz cały Madryt będzie wiedzieć.
- Czy on jest normalny? – powiedziałam w końcu. – Czy on wie, która jest godzina? Ludzie już śpią, zaraz pogoni go ochrona, a ja będę musiała ponieść karę jego nieodpowiedzialnego zachowania.
- Opanuj się, dziewczyno – rzekła Irma. – To takie romantyczne. Spójrz tylko jak się dla ciebie stara. Nie dba o godzinę, nie dba o śpiących ludzi, liczysz się tylko ty. Ile bym dała, aby Angel tak dla mnie zaśpiewał. – Rozmarzona dziewczyna opadła na krzesło przy stole i wsłuchując się w melodię wygrywaną przez grajków odpłynęła w świat swoich własnych fantazji.
- Idź tam i zaproś go na górę.
- Co?
- Taki jest zwyczaj.
- Pójdę tam, ale po to, by go pogonić. Podoba mi się ten akademik i nie mam zamiaru się z niego wyprowadzać.
Nałożyłam na ramiona cienki sweterek i wyszłam przed blok. Na crisowej twarzy pojawił się szczery do bólu uśmiech, kiedy tylko ujrzał mnie wychodzącą z bramy. Nie chciałam niszczyć taj chwili, bo naprawdę mnie to urzekło. Zaimponowało mi to, jak bardzo się o mnie stara. Nigdy nie cieszyłam się taką adoracją. A tym bardziej nie cieszyłam się zainteresowaniem u tak przystojnego chłopaka, ale musiałam zachować pozory.
- Co ty wyrabiasz? – powiedziałam, podchodząc bliżej. – Wiesz, która jest godzina? Ludzie tutaj śpią, bo jutro idą na uczelnie, zdają egzaminy. Nie każdy może spać do południa tak jak ty. Już, koniec tego przedstawienia – powiedziałam do muzyków, który zaprzestali grania.
- To dla ciebie.
- Dziękuję, ale to nie miejsce i czas na takie cyrki.
- Dla ciebie nigdy nie ma odpowiedniej pory. Wiedz, że biorę sprawy w swoje ręce i nie będziesz mnie już ustawiać jak ci się podoba. – Cristiano chwycił mnie za ramiona i zwinnym ruchem przyciągnął do siebie, składając namiętny pocałunek na moich ustach. Znów to samo! Znów powinnam temu zaprzestać, ale nie mogłam! Nie mogłam! Dlaczego?!
- Cris, a Iri…
- Jeśli jeszcze raz wypowiesz jej imię, to przysięgam, że śmiertelnie się na ciebie obrażę.
O, przecież o to mi chodziło od początku! Więc dlaczego imię Iriny nie przechodzi mi przez gardło?
   - Zajmę się tą sprawą. Wkrótce. A tymczasem: jutro, godzina dziewiętnasta, ty i ja, kolacja w Sheratonie. Nie spóźnij się. – Cris wręczył mi czerwoną różę i zniknął, równie szybko jak się pojawił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz