12. Zapamięta nas Gwiazdeczka!

Tej nocy spałam jak Anioł. Nie wiem dlaczego, bo przecież po takich przeżyciach powinnam czuć strach i obawę. Jednak w domu Gonzalo czułam się bezpieczna i sama nie wiem, czy to dlatego, że po prostu bardzo go lubiłam, czy dosypał mi jakiś tajemniczych proszków do wczorajszej herbaty. Nawet jeśli tak, to byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Zeszłam na dół do kuchni – jedynego pomieszczenia, które znałam w tym wielkim domu. Wszędzie panowała cisza i spokój. Spojrzałam na zegarek.
09:15.
Pomyślałam, że jest jeszcze wcześnie i Gonzalo pewnie śpi. Chciałam wrócić do pokoju, aby nie panoszyć się po jego domu bez pozwolenia, ale wówczas usłyszałam trzask drzwi i przed moimi oczyma pojawił się Pipita.
- Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem. – Jak się spało?
- Dobrze.
- Byłem pobiegać po okolicy – powiedział, otwierając lokówkę i wyjmując z niej wodę mineralną. Wziął dwa, głębokie łyki, poczym zapytał: – Długo spałaś?
- Nie, przed chwilą wstałam. Zdziwiłam się, że ciebie nie ma.
- Powinienem zostawić ci wiadomość. Wybacz.
- Nic się nie stało.
- Zrobię śniadanie. Lubisz jajecznicę?
- Gonzalo, a może ja zrobię, co? Tyle wczoraj dla mnie zrobiłeś, że chociaż tak chciałabym ci się odwdzięczyć.
- Skoro chcesz, to nie będę się upierać – zaśmiał się. – Poradzisz sobie? Tutaj są patelnie, tutaj kubki, czajnik tu, herbata w szafce… Jak coś to szperaj, nie krępuj się. A ja wezmę prysznic.
- Jasne.
- Aha, i jeszcze jedno. Nie mów do mnie Gonzalo – pogroził mi palcem ze śmiechem i zniknął w zakamarkach swojego wielkiego domu.
Zabrałam się do pracy. Gonzalo pojawił się w kuchni w momencie, w którym właśnie nakładałam jajka na talerze.
- Ej no! Pełen wypas – powiedział na widok jajecznicy, grzanek i kawy. – Sam bym lepiej tego nie przygotował.
- Życzę smacznego.
- Wzajemnie.
Rozmowa przy śniadaniu. Czy może być coś lepszego? Zawsze byłam fanką wspólnych posiłków. Zawsze marzyłam o tym, aby przy wspólnym stole zasiadła z nami moja mama. Tata wiele mi o niej opowiadał, mówił, że była wspaniałą kobietą. Marzyłam, aby ją poznać i aby jadła z nami. Ale zamiast mamy towarzyszyła nam pani Zosia i to również było bardzo przyjemne, bo w pewnym sensie zastępowała mi matkę. To z nią rozmawiałam o kobiecych sprawach, chłopakach… To jej zdradzałam swoje babskie tajemnice. Zatęskniłam za moją polską rodziną…
- Dobre – powiedział Gonzalo. – Dodałaś szczypiorek?
- Nie mogłam znaleźć pomidorów, a szczypior leżał na wierzchu, więc go użyłam. Mam nadzieję, że nie był ci potrzebny do czegoś innego.
- W zasadzie to był – zaśmiał się. – Ale sam kazałem ci się rozporządzić w kuchni. Nie przejmuj się. Kupię drugi.
- Odkupię ci go.
- Szczypiorek? Za kilka centów? Nie wygłupiaj się.
- Pipita, wiesz, że nigdy u ciebie nie byłam – powiedziałam, rozglądając się po kuchni. Była ogromna. Prawdopodobnie tak duża jak całe moje mieszkanie w akademiku. – Masz bardzo ładny dom.
- Dzięki.
- Sam tu mieszkasz?
- Tak – odparł, upijając kawę. – Chcesz się wprowadzić? – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- Nie. Zastanawiam się po prostu po co ci tak wielki dom.
- Długa historia.
- Mam czas.
- A szkoła, praca?
- W szkole i tak nie mogłabym się skupić. A poza tym tylko odstraszyłabym innych studentów – powiedziałam, mając na myśli moją opuchniętą od płaczu twarz i rozbite kolano. – A pracę zaczynam popołudniu.
Gonzalo wziął głęboki wdech i odłożył grzankę. Wypił kawę do końca i powiedział:
- Może kiedyś ci opowiem.
- Ty wiesz wszystko o moim życiu.
- Mam coś dla ciebie – rzekł i wyszedł z kuchni.
Zaciekawiła mnie jego historia. Ten dom miał związek z jakąś opowieścią, tylko dlaczego nie chciał mi jej zdradzić? Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi i nie mamy przed sobą tajemnic. Ja przed nim nie miałam, ale widać to nie działało w dwie strony. Nie chciałam na niego naciskać. Dałam mu czas, bo byłam pewna, że w odpowiednim czasie wszystko mi opowie.
Gonzalo pojawił się w kuchni kilka minut później. Wręczył mi niewielki pakunek owinięty czerwonym papierem.
- Miałem ci to dać po twoim powrocie, ale wtedy Cris powiedział mi, że zaprosił cię na nasz mecz. Byliście tak jakby parą, więc sądziłem, że pójdziesz jego dopingować i nie chciałem robić konkurencji. Teraz to chyba nieaktualne.
- A co to jest? – zapytałam, rozpakowując prezent. Po chwili w dłoniach trzymałam koszulkę Realu Madryt z numerem „20” i nazwiskiem Higuain na plecach. – Jejku, jaka ładna. Dziękuję – powiedziałam, obejmując go serdecznie. – O wiele bardziej wolę takie prezenty, które mają jakieś znaczenie, niż puste brylanty – dodałam, zdejmując z uszu kolczyki, które niegdyś dostałam od Crisa. Przez chwilę zastanawiałam się, co z nimi zrobić. Najprościej byłoby oddać je Ronaldo, ale prezentów się nie oddaje, więc postanowiłam dać je pani Zosi. Będą jej pasować.
- Cieszę się, że ci się podoba. A wiesz gdzie trzymam twój szalik? Przywiesiłem go sobie nad łóżkiem. I codziennie przed zaśnięciem na niego patrzę i myślę o tobie. – Gonzalo odchrząknął, bo chyba nie chciał tego mówić na głos. Speszył się i za przeproszeniem odszedł od stołu, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
Przed pracą Gonzalo zawiózł mnie do domu, abym mogła się przebrać i umalować. Wchodząc do domu usłyszałam śmiechy dziewczyn, które zawzięcie o czymś dyskutowały w kuchni.
- O, jest nasza zguba – krzyknęła Klaudia, nie dostrzegając Pipity. – Zaszalałaś, dziewczyno! Całą noc, sam na sam z Crisem. Opowiadaj co się tam działo? – mówiła z podekscytowaniem.
- Ej, Aśka! A co ty masz na sobie? Męskie ciuchy? – Wciąż miałam ubrania pożyczone od Gonzalo. – I to w dodatku ciuchy Pipity! Co się dzieje?
- Cześć, dziewczyny. – Do kuchni wszedł Gonzalo. – Przywiozłem Joasię, aby nie spóźniła się do pracy. Poradzisz sobie?
- Tak – odparłam.
- Zdzwonimy się później. Pa!
- Dziękuję, Gonzalo.
- Drobiazg. Trzymajcie się!
- Co się stało? – Klaudia pociągnęła mnie za rękę i zmusiła do zajęcia wolnego miejsca przy stole. Razem z Irmą wyczekująco na mnie spoglądały. Nie chciałam im wszystkiego opowiadać, ale dla dobra Klaudii chyba musiałam. Ona spotykała się z Karimem, przyjacielem Crisa, i nie wiadomo, czy oni nie byli tacy sami. Aczkolwiek wydawało mi się, że Klaudia nie ma nic przeciwko jednonocnym przygodom.
- Pokłóciłam się z Cristiano.
- Jak to?
- O co?
- Podczas kolacji dużo rozmawialiśmy, no i zeszło nam na tematy bardziej intymne.
- I?
- On chciał, abym pojechała z nim do domu, ale ja nie chciałam. Zdenerwował się. Powiedział mi wiele przykrych słów, między innymi to, że nie na darmo dał mi pieniądze na operację taty.
- Powiedział, że dał ci kasę za seks? – zdziwiła się Irma.
- Nie dosłownie, ale zasugerował mi to. Wiecie jak się poczułam? Byłam zrozpaczona. Wybiegłam stamtąd z płaczem. Biegłam przed siebie, biegłam i biegłam, aż wreszcie niespodziewanie spotkałam Gonzalo. Zabrał mnie do siebie.
- Ja pierdole, co ta dupek! – krzyknęła Klaudia. – Co za skończony idiota! Co on sobie w ogóle wyobrażał?!
- Uspokój się – wtrąciła się Irma.
- Aśka to delikatna i subtelna dziewczyna, która wierzy w miłość. Spotykał się z nią, nie wiedząc tego? Czego on oczekiwał, że poleci na jego kasę? Kuźwa, jakbym miała na koncie pięćdziesiąt tysięcy to oddałabym mu tą kasę od razu, żeby tylko się odczepił. Co za parszywy gnojek!
- Dobrze, że Gonzalo cię odnalazł, bo inaczej byłoby krucho.
- Tak. Jestem mu wdzięczna, bo bardzo mi pomógł. Dobra, idę się przygotować do pracy. Irma, masz jakiś dobry podkład lub puder? Muszę jakoś zatuszować te podpuchnięte oczy.
- Jasne. Umaluję cię.
- Dzięki.
Miałam szczęście, że i moje współlokatorki okazywały mi współczucie. Niejedna pewnie powiedziałaby, że jestem głupia, bo mogłam mieć wszystko, a nie mam nic. Trudno. Wolę nie mieć nic, niż mieć kogoś takiego jak Cristiano. Dobrze, że ta sytuacja miała miejsce, bo przynajmniej poznałam jego prawdziwą twarz.
Nim zniknęłam w swojej sypialni, usłyszałam dzwonek do drzwi. Od razu doskoczyła do nich Irma. Przywitała się z Ridrigo, chłopakiem mieszkającym naprzeciwko i studiującym architekturę wnętrz, poczym wzięła od niego jakiś przedmiot. Zamknęła drzwi i pogrążona w lektorze ruszyła ku kuchni. Zatrzymała się, napotykając mnie na swojej drodze. Od razu wręczyła mi kolorową gazetę, gdzie na pierwszej stronie było moje zdjęcie, kiedy wybiegam z restauracji.
Cholera jasna, zapomniałam, że widzieli mnie dziennikarze.
Usiadłam przy stole i na głos zaczęłam czytać artykuł, który – krótko mówiąc – nie przedstawiał mnie, ani Crisa, w dobrym świetle. Nazwano mnie kolejną kochanką, zabawką bogatego Gwiazdora. Powodem przez który jego relacje z Iriną nie układają się pomyślnie. Napisali, że go wykorzystuję, lecą na kasę i luksusowe życie. A dlaczego wybiegłam z restauracji z płaczem? No jasne, bo wspaniały Cristiano ze mną zerwał!
- To jakaś kpina! – podsumowałam ze zdenerwowaniem. – Dlaczego oni to napisali? Przecież to brednie!
- Brukowce tak już mają. Zmyślają historyjki z nieba. Nie martw się, coś zrobimy.
- Ale co, Irma? Co ja mogę? Nie wygram z nimi, a tym bardziej z Cristiano.
- Sama nie wygrasz, bo się do tego nie nadajesz. Ale od czego masz nas? – powiedziała, spoglądając z zadziornym uśmiechem i błyskiem w oku na Klaudię. – My się już zajmiemy tym Ronaldkiem. Zapamięta nas Gwiazdeczka!
- Co wy chcecie zrobić?
- O nic się nie martw. Cristiano dowie się z kim zadarł.

Muszę powiedzieć, że byłam przerażona wyrazem twarzy moich współlokatorek, kiedy wspominały o zemście. W dodatku coś knuły za moimi plecami, bo często rozmawiały w kuchni, a kiedy i ja się w niej pojawiałam, to dziwnie milkły lub zmieniały temat. Nie podobało mi się, bo mogłam mieć przez nie jeszcze większe kłopoty. I tak już teraz musiałam użerać się z paparazzi, którzy śledzili każdy mój krok. Miałam tego dość! Nigdy w życiu nie chciałabym być popularna. Zero prywatności. Modliłam się, aby to się wreszcie skończyło, ale coś mi mówiło – a zwłaszcza mówiły to Irma i Klaudia – że to dopiero początek.
Starałam się tym nie przejmować i odciąć się od tego. Nie spotykałam się już z Crisiem, od momentu kolacji nie widziałam go ani razu. Swój czas poświęcałam nauce, czyli temu, na czym powinnam się skupić od początku, pracy oraz ponownie zaczęłam udzielać się w wolontariacie. Często towarzyszył mi przy tym Gonzalo, który stał się ulubieńcem małych pacjentów, odbierając mi tym samym zaszczyty order „Uśmiechniętego Słoneczka” nadawany przez dzieci wolontariuszom.
- Co robimy? – zapytał, kiedy opuszczaliśmy mury szpitala. – Możemy jechać do mnie, co ty na to? Napijemy się soku w ogrodzie, możemy obejrzeć jakiś film albo teleturniej.
- A opowiesz mi swoją historię?
- W takim razie możemy jechać na kawę na Gran Via albo do ciebie i pogadać z dziewczynami – zaśmiał się, zmieniając temat.
- Gonzalo, proszę cię… Chciałabym cię lepiej poznać. Dlaczego nie chcesz mi niczego o sobie opowiedzieć?
- Bo to nie jest wesoła historia. A poza tym nie lubię do tego wracać – powiedział, kierując się w stronę samochodu.
- Ja też mam za sobą wiele przykrych wydarzeń, o wszystkich wiesz i bardzo mi pomogłeś wyjść z dołka. Może ja też mogłabym ci jakoś pomóc…
- Radzę sobie. To było dawno i teraz w ogóle o tym już nie myślę. O ile nie pytasz, oczywiście. Bo swoimi pytaniami przywołujesz do mnie smutne wspomnienia.
- Przepraszam.
- To gdzie jedziemy?
- Do mnie.
Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Nie chciałam sprawiać przykrości Gonzalo, ale bardzo chciałam poznać jego przeszłość. Myślę, że wówczas lepiej bym go zrozumiała jako człowieka. To na pewno go ukształtowało. Myślę, że mogłabym wyciągnąć z tego wiele cennych nauk, ale skoro nie chce…
- A dziewczyn jak zwykle nie ma – powiedziałam, wchodząc do pustego mieszkania. – Czego się napijesz?
- Soku – odpowiedział. Wówczas zaczęła dzwonić tego komórka. Odebrał ją i zamienił kilka słów ze swoim rozmówcą. Nie był zadowolony. – Przepraszam – rzekł, po odłożeniu słuchawki. – Dzwonił mój agent i muszę jechać na Santiago Bernabeu. Pracujemy nad przedłużeniem mojego kontraktu.
- Teraz?
- Niestety… Zadzwonię do ciebie wieczorem, to się umówimy na jutro, okay? Bardzo cię przepraszam.
- Skoro musisz to jedź. Tylko uważaj na siebie – powiedziałam z uśmiechem.
- Ty też. Do zobaczenia – rzekł, całując mnie w policzki i wychodząc z domu.
Wreszcie chwila ciszy. Tęskniłam za tym. Nalałam sobie do kubka soku pomarańczowego i pomaszerowałam do pokoju po książkę. Wówczas w domu rozległ się dźwięk dzwonka.
- Czego znowu zapomniałeś? – zaśmiałam się, otwierając drzwi. – O!
Mina mi wyraźnie zrzedła. Spodziewałam się wszystkich, ale…
- Irina? 
__________
Lubicie jak przerywam w takim momencie, nie? :) 

11. Zawsze jesteś, gdy cię potrzebuję.


- Dobrze – odparłam. – Możemy jechać do twojego domu, ale nie na długo, dobrze? Mam jutro dużo pracy w bibliotece i chciałabym się wyspać. Cristiano zaśmiał się siarczyście i przytaknął mi skinieniem głowy.
Na jego twarzy zagościł dobrze znany mi uśmiech, który tak bardzo lubiłam. Zrobiło mi się miło, że moja zgoda tak go ucieszyła. Dobrze jest wiedzieć, że jest się lubianym i to przez takiego sławnego piłkarza.
- Tylko po drodze wstąpimy do apteki albo na stację.
- A po co? – zdziwiłam się.
- Muszę kupić prezerwatywy, bo mi się skończyły – odpowiedział z uśmiechem.
Jego słowa wywołały we mnie strach i trwogę. Jak to prezerwatywy? Po co mu one? Przecież…
O, nie! On chce mnie wykorzystać!
- Yy… Cris, ale wiesz, że ja…
- Spokojnie Asiu – rzekł, puszczając mi oczko. – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty chcesz ze mną uprawiać… seks? – zniżyłam głos, aby nikt nas nie podsłuchał. Czułam się nieco skrępowana, bowiem nie przywykłam do rozmów na ten temat. Tata zawsze starał się mnie uświadamiać jeśli chodzi o te sprawy, ale robił to tak nieudolnie, że obowiązek ten przejęła pani Zosia. I zawsze powtarzała mi, aby się szanować i że seks powinien być połączeniem dwóch kochających się dusz. Nabrałam wątpliwości, czy dusze moja i Crisa są sobie pisane…
- Asiu, nie bądź naiwna. A myślisz, że po co do mnie jedziemy? Aby poczytać bajkę na dobranoc Juniorowi? Nie bądź śmieszna.
- Ale Cris, przecież powiedziałam ci, że między nami nic nie będzie dopóki jesteś z Iriną.
- Ale między nami nic nie ma. To układ.
- Układ?
- Dałem ci kasę na operację ojca, nie? Myślisz, że po co?
O mój Boże!
Czy on mówił poważnie? Czy naprawdę dał mi kasę tylko po to, aby zaciągnąć mnie do łóżka? Myślałam, że zrobił to z dobrego serca, że mnie lubił i chciał mi pomóc. Sądziłam, że skoro tak dużo czasu razem spędzaliśmy, to się rozumiemy i tworzymy zgodny przyjacielski duet. Nie mogłam uwierzyć, że wszystko to co robił było pretekstem, aby zaciągnąć mnie do łóżka! To niemożliwe! Niemożliwe!
Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Chciało mi się wymiotować, bo nie sądziłam, że perfidia ludzka jest aż tak daleko posunięta.
- Aśka, nie rób takiej miły – zaśmiał się jakby nic wielkiego się nie stało. – Ja wiem, że dla ciebie seks to pewnie połączenie dusz, miłosny taniec zakochanych ludzi, wielkie duchowe przeżycie i tego rodzaju sentymentalne bzdury, ale bzykanko to przede wszystkim dobra zabawa. A ja jestem dobry w te klocki.
- Co?
- Będzie fajnie, zobaczysz. Pokażę ci takie sztuczki, których nawet Copperfield nie zna – zaśmiał się. – Gwarantuję ci, że nigdy nie poczujesz się tak dobrze jak dzisiejszej nocy.
- Nie. – Nerwowo zaczęłam kręcić głową. Serce biło mi jak oszalałe, a w oczach zaczęły zbierać się łzy. Czułam się oszukana i upokorzona. Jak prostytutka, której zapłacono za seks. Nie mogłam się pohamować. Wpadłam w histerię. Cris spoglądał na mnie z przerażeniem, nie wiedząc, co się dzieje. Zwróciłam na siebie uwagę kelnerów oraz innych gości. Nie mogłam złapać tchu, dławiłam się własnymi łzami. Czułam się okropnie!
Cris złamał wszystkie moje zasady. Zbeształ to, co było dla mnie świętością – uczucia i miłość… Upokorzył mnie do tego stopnia, że miałam ochotę schować się pod ziemią.
Zapłacił mi za seks!
Wszystko działo się tak szybko, że nie byłam w stanie powiedzieć w jaki sposób znalazłam się przy drzwiach wyjściowych restauracji. Wybiegłam bez pożegnania, wprost na zimne powietrze i deszcz oraz stado dziennikarzy. W oczy uderzyła mnie nagła fala światła, fleszy, kamer i aparatów. Słyszałam krzyki, rozmaite pytania, których nie potrafiłam zrozumieć. Dobiegały do mnie zewsząd. Czułam na sobie dotyk innych ludzi, przed twarz podkładano mi mikrofony.
- Jak długo spotykasz się z Ronaldo?
- Co na to Irina?
- Jak to jest być kochanką najprzystojniejszego piłkarza świata?
Chciałam stamtąd uciec. Ile tchu w płucach przepychałam się między dziennikarzami, chowając zapłakaną twarz.
- Dajcie mi spokój! – krzyczałam.
Znajdując drogę do wyjścia pobiegłam przed siebie ile sił w nogach. Deszcz padał mi wprost na twarz, ubranie przemokło do ostatniej suchej nitki. Musiałam uciekać. Jak najszybciej. Jak najdalej.
Mijałam ludzi. Widziałam zdezorientowanie i strach w ich oczach. Podczas gdy zakochani w sobie ludzie spacerowali pod parasolami przepiękną ulicą Gran Via, ja uciekałam do domu po najkoszmarniejszym wieczorze mojego życia. I zapewne jakbym im wykrzyczała, kto wyrządził mi tak wielką krzywdę, nie uwierzyliby, bo Cris to ikona Madrytu, obiekt westchnień, idol!
Idol do kwadratu, cholera!
Biegłam nie zważając na nic. Nawet na światła dla pieszych, bo po co zwracać uwagę na coś tak przyziemnego, kiedy ma się ochotę umrzeć.
I wówczas usłyszałam pisk opon. Stanęłam jak wryta na środku jezdni i patrzyłam jak kierowca czerwonego BMW zatrzymuje się tuż przed moimi nogami. Mężczyzna wyskoczył z auta, krzyczał, machał rękoma i widocznie nie był zadowolony. Udało mi się wydukać krótkie „przepraszam” i znów, ile sił, pobiegłam przed siebie, aby schować się w domu.
Nie wiem ile czasu minęło od mojego wyjścia z restauracji. Zapewne kilka minut, ale mi zdawało się, że to wieki. Dużo myślałam o Crisie, jednak teraz zamiast sympatii czułam do niego nienawiść, wstręt i obrzydzenie.
Upadłam. Złamałam obcas i wpadłam wprost do wielkiej kałuży, rozbijając sobie kolano. Nie miałam już siły. Podparłam się na rękach, aby całkowicie się nie wyłożyć i głęboko oddychając próbowałam się pozbierać. Ale nie mogłam. Łzy złączyły się z deszczem, a ja samotna, opuszczona i upokorzona stałam się pośmiewiskiem tłumu, bo przypominałam zalaną w trupa pannę lekkich obyczajów niż poważną studentkę historii sztuki.
- Asia?
Usłyszałam znany mi głos. Głos należący do osoby, która zawsze była wobec mnie fair, która lubiła mnie niezależnie od wszystkiego, na której mi zależało i to chyba z wzajemnością.
- Matko Boska, co ci się stało? Wstawaj. – Nie zważając na zimno, deszcz, ludzi i mój beznadziejny wygląd, Gonzalo bez wstydu podszedł do mnie i pomógł mi wstać. – Boże Święty, jesteś przemoczona i zmarznięta. Coś ty robiła? – powiedział, odgarniając mi mokre włosy z twarzy. Nie musiałam nic mówić, bo kiedy Pipita zobaczył moje oczy wiedział już wszystko. – Skurczybyk!

Kilka minut później byliśmy już w jego domu. Gonzalo nakazał mi pozbyć się mokrego ubrania. Z wielkim przejęciem pomógł mi pozbyć się sukienki. Byłam na tyle zrozpaczona, że nie zważałam już nawet na to, że widzi mnie w samej bieliźnie. Chociaż sama nie wiem, czy to przez amok, w którym się znajdowałam, czy może ufałam mu na tyle, że nie czułam skrępowania…
Gonzalo nałożył mi na ramiona swoją bluzę, pobiegł do łazienki, aby przygotować dla mnie gorącą kąpiel i wstawił wodę na herbatę. Był bardzo troskliwy, ale wówczas tego nie dostrzegałam. Wciąż płakałam, chociaż w moich oczach nie było już łez.
Siedząc w wannie przez myśl przeszedł mi pewien tragiczny pomysł, ale nie warto tracić życia przez kogoś takiego jak Cristiano. Pewni ludzie po prostu się nie zmieniają i na zawsze pozostaną już nic nie wartymi śmieciami. Aczkolwiek tak bardzo mi zależało. Sądziłam, że wreszcie zerwie z Iriną i będziemy mogli spróbować stworzyć udany związek, tym bardziej, że dobrze się rozumieliśmy i Junior za mną przepadał – w przeciwieństwie do Rosjanki. A Cris zawsze powtarzał, że dobro dziecka jest dla niego najważniejsze i jego kobieta musi być dobrą matką dla jego synka.
- W porządku? – zapytał Gonzalo, kiedy tylko pojawiłam się w jego przestronnej kuchni. Skinęłam twierdząco głową. Bałam się cokolwiek powiedzieć, bo czułam, że skończy się to płaczem. – Proszę, tutaj masz suche ubranie. Bielizna- męska, ale nieużywana. Wybacz nie mam innej. Dresy, koszulka i bluza… Przepraszam, ale nie posiadam damskich ubrań. Irma zabrała wszystkie swoje rzeczy.
Wzięłam to, co dla mnie przygotował i wróciłam do łazienki, aby pozbyć się szlafroka i nałożyć suche ubranie. Kiedy wróciłam, Gonzalo siedział przy stole z zatroskaną miną.
- Zrobiłem herbatę i kanapki. Masz ochotę?
- Dziękuję, nie jestem głodna – powiedziałam niemalże szeptem, chwytając za kubek z gorącym trunkiem.
- Opowiesz mi, co się stało?
Spojrzałam na niego spod opuchniętych powiek. Nie chciałam mu tego mówić, bo wyszłoby, że miał rację. Ale cóż… Byłam na tyle naiwna, że należy mi się niezły ochrzan.
- Chodzi o Cristiano, prawda? – Pokiwałam twierdząco głową. – Wiedziałam, że ten sukinsyn nie jest dla ciebie. Czułem, że cię skrzywdzi, ale nie chciałem nic mówić, bo byłaś taka szczęśliwa.
- Ucieszyłam się, że ktoś taki zwrócił na mnie uwagę. Idiotka ze mnie – zaszlochałam, chowając twarz w dłoniach.
- Nieprawda. – Gonzalo doskoczył do mnie i mocno mnie objął. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach. Zupełnie jak w ramionach ojca, ale to było zgoła inne uczucie. Byłam w ramionach prawdziwego mężczyzny. – Jesteś wspaniałą dziewczyną – powiedział, głaskając mnie po głowie.
- Przepraszam, pomoczyłam ci koszulkę – rzekłam, wycierając twarz.
- To nic – uśmiechnął się.
- Wiesz, co on mi powiedział? Że dał mi pieniądze na operację taty tylko po to, aby potem pójść ze mną do łóżka. Mówił mi takie straszne rzeczy… Poczułam się upokorzona, jak śmieć, jak zabawka, którą można w dowolnej chwili wykorzystać i porzucić. Pipita, dlaczego nie mogę spotkać mężczyzny, który byłby dla mnie całym światem? Mam 22 lata, a nigdy nie zaznałam miłości. Czy ja naprawdę jestem taka beznadziejna, że nie zasługuję na prawdziwe uczucie?
- Ale o czym ty mówisz, Asiu. Jesteś cudowna.
- Więc dlaczego wszyscy mnie tak traktują?
- Bo jesteś spokojną, delikatną dziewczyną i bardzo łatwo cię zranić. Faceci są gruboskórni i nie zwracają uwagi na kobiece uczucia.
- Ale ty taki nie jesteś. Jesteś inny.
- Ja... – Gonzalo posłał mi miły uśmiech, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce. – Masz rację. Jestem inny.
Zapadła cisza. Ale nie była krępująca. W obecności Argentyńczyka nigdy nie czułam się skrępowana. Od początku nasze relacje układały się pozytywnie. Już podczas pierwszego spotkania wywarł na mnie dobre wrażenie. Pamiętam, że przyniósł przekąski na imprezę, walił wtedy niemiłosiernie do drzwi, czym sobie u mnie nagrabił, ale zaraz potem okazał się być sympatycznym i kulturalnym młodym człowiekiem.
Byłam ślepa. Zaślepiona przez najprzystojniejszego piłkarza globu, który robił na mnie wrażenie swoimi oczami, uśmiechem, malinowymi ustami, torsem. Zachowywał się nonszalancko i tak jakby na niczym mu nie zależało i dlatego tak bardzo pociągał kobiety. Bo był intrygujący. Poleciałam za nim jak każda jedna, podczas gdy pod nosem miałam prawdziwy skarb w postaci Gonzalo. Być może nie był tak przystojny jak Cris, być może nie był tak sławny jak on, ale poczucia humoru, dobrych manier i ciekawej osobowości mu nie brakowało.
- Zawsze jesteś, gdy cię potrzebuję – rzekłam. Nie wiem skąd mi się wziął ten nagły wylew uczuć, ale musiałam mu powiedzieć jak wiele dla mnie znaczy.
- Staram się – odarł z uśmiechem. – Od tego są przyjaciele.
- Co robiłeś na Gran Via?
- Spotkałem się ze znajomymi. Siedziałem w knajpce, kiedy zauważyłem poruszenie na ulicy i ciebie.
- Ale wstyd… Ciekawe co sobie o mnie pomyśleli… Pewnie zastanawiają się, dlaczego zadajesz się z takimi ludźmi jak ja.
- A jakie to ma znaczenie? Lubię cię, więc będę się z tobą spotykać. Nie wstydzę się swoich przyjaciół.
- Kochany jesteś… Dziękuję ci za wszystko, za pomoc, gościnę, to ubranie – zaśmiałam się na widok samej siebie w tych przeogromnych spodniach, które musiałam trzymać, aby mi nie spadły z pupy.
- Drobiazg.
- Zamówisz mi taksówkę? To był ciężki wieczór. Chcę wracać do domu.
- Możesz zostać u mnie. Mam sypialnię dla gości. Przygotowałem ją dla ciebie, kiedy brałaś kąpiel.
- Nie chciałabym się narzucać, a poza tym…
- Nie bój się. Nie jestem taki jak Cris. Jak chcesz to mogę ci nawet dać klucz, to się zamkniesz od wewnątrz.
Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Był taki uroczy, kiedy w geście obronnym podniósł ręce do góry i za wszelką cenę chciał mnie przekonać, że nie ma złych zamiarów.
- Nie trzeba – odpowiedziałam. Wzięłam głęboki wdech i dopiłam herbatę do końca. – Pokażesz mi ten pokój?
- Jasne. Chodźmy na górę. 

_________
Początek to powtórka końcówki poprzedniego rozdziału - efekt zamierzony, więc nie krzyczcie :)

P.S. Zapraszam na nową notkę na moim głównym blogu - Ozilla - moja twórczość.

10. Asiu, nie bądź naiwna.


Nie chciałam przyjmować tak potężnej kwoty od Cristiano, ale nie pozostawił mi wyboru. Musiałam zrobić to dla taty, który koniecznie potrzebował operacji serca. Nie mam pojęcia jak zdołam się mu odwdzięczyć. Jedno jest pewne, do końca życia mu się nie wypłacę, ale obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby jakoś mu się zrehabilitować. Może zaproszę go do Polski, kiedy tata będzie już zdrowy, albo może w jakiś inny sposób będę mogła oddać mu przysługę. Wiedziałam jednak, że nigdy mu tego nie zapomnę, bo dzięki temu mój tata dochodzi teraz do zdrowia.
- Jak się czujesz? – zapytałam taty, poprawiając mu poduszkę.
Od operacji minęło już sporo czasu. Teraz tata był już w domu pod stałą opieką pielęgniarki, moją oraz pani Zosi, która teraz mieszka u siebie, ale podczas mojego pobytu w Madrycie, zajmuje mój pokój, aby tylko mieć tatę na oku. Byłam im wszystkim bardzo wdzięczna. Także Aleksandrowi, który teraz trzymał się na uboczu, ale podczas mojej nieobecności zawoził tatę na badania i zabiegi.
- Dobrze – odpowiedział zachrypniętym głosem. – Asiu, możesz podać mi herbatę?
Bez słowa chwyciłam za szklankę i podałam ją tacie.
- Oj, Wojtek, Wojtek! – Do pokoju wparowała pani Zosia. – Dlaczego pijesz tą starą herbatę. Daj mi to, zrobię ci nową.
- Nie trzeba. Ta jest zimna, a koniecznie chciałem się czegoś napić.
- Jesteś jak dziecko. Ciepła herbata jest zdrowsza. A poza tym rozgrzeje cię.
- Tata i tak jest rozgrzany, kiedy na panią patrzy – zaśmiałam się, puszczając drobną aluzję na temat jej dużego dekoltu. Wszyscy się zaśmiali, a pani Zosia najgłośniej.
- Dobra, dzieciaczki. To powiedźcie mi, co teraz będzie? – Kobieta zajęła miejsce przy stole tak, aby widzieć leżącego na łóżku tatę oraz mnie. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. – Boże Narodzenie dawno za nami. Styczeń się kończy. Asiu, tata ma się już całkiem dobrze.
- Wiem, dzięki Bogu!
- Umówiliśmy się, że zostaniesz z nami do świąt. Nie powinnaś tracić roku szkolnego.
- Proszę się nie przejmować. Rozmawiałam z uczelnią. Zaliczam wszystko na bieżąco przez komputer.
- Ale to nie to samo. Kochanie, nie zrozum mnie źle, ale naprawdę lepiej będzie jak wrócisz do Hiszpanii. Wszyscy tam na ciebie czekają. My sobie tutaj na pewno poradzimy. Sama widzisz, że Wojtek ma dobrą opiekę.
- Tak i jestem pani za to bardzo wdzięczna – powiedziałam, mocno ją ściskając. – Ale nie chcę wracać do Madrytu. Wiem, że wszystko idzie dobrze, ale mam potworne wyrzuty sumienia, że w ogóle tam pojechałam, podczas gdy tata był tak bardzo chory. Powinnam zostać w Polsce i tutaj dalej pracować i studiować.
- Asiu, pani Zosia ma rację. Powinnaś wracać – wtrącił się tata. – W lutym jadę do sanatorium na cały miesiąc. Szkoda twojego czasu.
- Nie chcę cię zostawiać – rzekłam, wtulając się w jego klatkę piersiową. – Kocham cię, tatku.
- Ja ciebie też bardzo kocham, córeczko. Wracaj do wielkiego świata, do szkoły, przyjaciół, chłopaka… Podziękuj mu bardzo za pomoc.
- On nie jest moim chłopakiem, tłumaczyłam ci.
- Upiekę ciasto! Zapewne nigdy w życiu nie jadł takiego ciasta jak moje. Chociaż w ten sposób mu się jakoś odwdzięczymy.
- Zosiu, ten młody człowiek wyłożył z własnej kieszeni grube pieniądze na moją operację. Naprawdę myślisz, że ciasto mu wszystko zrekompensuje?
- Oczywiście, że nie, ale nic innego nie możemy zrobić.
- Powinniśmy oddać mu te pieniądze.
- Wiem, tato – powiedziałam. – Załatwię to z nim. Może zgodzi się na jakieś raty, czy coś.
- Ale swoją drogą wiecie co? – Pani Zosia wstała ze swojego miejsca, chwyciła konewkę i zaczęła podlewać kwiatki. – Wczoraj razem z Aleksem przeczesałam Internet w poszukiwaniu tego całego Ronaldo. Wiecie co znaleźliśmy?
Oby nie Irinę, bo będzie awantura!
- Wyczytaliśmy, że ten chłopak zarabia 10 milionów rocznie za samą grę w piłkę. A nienależny zapominać, że występuje w reklamach i ma swoje inwestycje, które przynoszą mu sporo korzyści. Co to dla niego kilka tysięcy!
- Zosiu, ale nie można tak myśleć.
- Dobrze, kochani – przerwałam te wywody, bo rozmowa schodziła na złe tory. – Zastanowię się nad powrotem do Hiszpanii, a tymczasem biorę się za obiad. Pomoże mi pani?
- Oczywiście, słoneczko. Już idę.

Wróciłam do Madrytu. Z wielkim bólem serca, ale musiałam to zrobić. Tata czuł się coraz lepiej, dochodził do zdrowia w nadmorskim sanatorium, a ja miałam szkołę i inne obowiązki w Hiszpanii, z których musiałam się wywiązać.
Z lotniska odebrała mnie przyjaciółka, która od razu zabrała mnie do domu. Musiałam przyznać, że stęskniłam się za tym, co tutaj pozostawiłam. Bo podczas gdy w Polsce śnieg sypał się z nieba, temperatura nie wynosiła więcej niż zero stopni Celsjusza, w Hiszpanii panowała bardzo ciepła, dziesięciostopniowa zima, przez chmury przebijało się słońce i nic nie przypominało prawdziwego lutowego krajobrazu, który znałam z Wrocławia.
Zaraz po moim wejściu w domu pojawił się Gonzalo z czekoladkami.
- Chciałem się z tobą przywitać – powiedział z uśmiechem, ściskając mnie najserdeczniej jak można. – Przez dwa miesiące się nie widzieliśmy. Tęskniłem.
- Ja też, Pipita. Wszyscy macie pozdrowienia od mojej rodziny – rzekłam, spoglądając na piłkarza i współlokatorki. – Bardzo dużo im o was opowiadałam. Są szczęśliwi, że mam takich cudownych przyjaciół jak wy.
- To miłe.
- I mam prezenty! Nie jest to nic wielkiego, bo w Polsce nie ma niczego, czego tutaj nie moglibyście sobie kupić, ale to podarunki od moich bliskich, więc musiałam je przywieźć.
- Super! – ucieszył się Gonzalo. – Uwielbiam prezenty. Ucieszę się nawet z kartki z życzeniami.
- Kartek nie mam, ale mam to – powiedziałam, wyciągając z walizki szaliki zrobione na drutach przez panią Zosię. Każdy miał inny kolor i wyszyte imię. Dla Gonzalo był niebieski, dla Klaudii czerwony, dla Irmy żółty, a dla Crisa zielony.
- Jakie piękne – zachwycił się piłkarz i w podzięce pocałował mnie w policzek. – Cudowne! Nigdy nie miałem własnego szalika! W Argentynie zimy są ciepłe, więc moja babcia nigdy nie nabyła umiejętności robienia na drutach. To cudowne!
Gonzalo naprawdę się ucieszył. Niczym dziecko. Chyba sprawiłam mu tym szalikiem wielką radość, bowiem odkąd nałożył go na szyję, to nie odstępował go na krok.
Chwilę potem pojawił się Cristiano. Wręczyłam mu prezent, ale chyba mu się nie spodobał. Uśmiechnął się i cisnął szalikiem do torby treningowej. Zrobiło mi się trochę przykro, ale rozumiałam go, bo gustował w nieco bardziej wytwornych rzeczach. Przecież światowej sławy Gwiazdor nie będzie paradował w szaliku z wełny po ulicy w dziesięciostopniowym cieple.
- A jak tata? – zapytał.
- W porządku. Nie wiem, co by było bez tych pieniędzy. Podarowałeś mu życie.
- Oh przestań… To drobiazg.
- Nie dla mnie i mojej rodziny. Jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. I mam coś jeszcze! – powiedziałam, wyciągając ze specjalnego pudełka ciasto, które przygotowała pani Zosia. – Przyjaciółka rodziny przygotowała to dla ciebie w podzięce. Wie, że to nic w porównaniu do twojego wielkiego wyczynu, ale chciała ci się jakoś odwdzięczyć.
- O, jak miło – powiedział, jednak kiedy zobaczył ciasto to mina mu zrzedła. – Eh… Jestem na diecie. Muszę dbać o siebie i moje ciało. Po świętach nieco przybrałem na wadze.
- Nawet nie spróbujesz?
- Przepraszam cię. Wygląda naprawdę apetycznie, ale nie mogę.
No nie! No to teraz to już całkiem się załamałam. Szalik brzydki, ciasto niedobre. Nie stać mnie na to, aby kupować mu kolejne sygnety do kolekcji.
- Jak Cris nie chce, to ja chętnie – wtrącił się Gonzalo, przysuwając talerzyk z ciastem do swojej strony. Od razu chwycił za nóż i ukroił sobie dwa duże kawałki.
- Ciekawe co trener by powiedział jakby to zobaczył – powiedział Cristiano.
- A widzisz go tu? Nie. A poza tym to ciasto wygląda tak pysznie, że nie mogę się powstrzymać. Wiecie jak dawno nie jadłem babcinych wypieków. Mmmm… PYCHA! – krzyknął z pełną buzią.
- Stanie ci w gardle zaraz – zażartowała Irma. – Uspokój się, Gonzalo. Nikt ci tego nie zabierze.
- Dobra, dobra, ja wiem swoje – zaśmiał się i podejrzliwym wzrokiem spojrzał na wszystkich zebranych. Wywołał przy tym salwę śmiechu. Jedynie Cristiano zachował poważną minę.
- Asia, a może wyjdziemy gdzieś? – zaproponował Gwiazdor. – Chodźmy zjeść coś normalnego.
- Mamy obiad – powiedziała Klaudia. – Specjalnie na powrót Asi razem z Irmą ugotowałyśmy zupę pomidorową i zrobiłyśmy bitki.
- Domowe jedzenie! – krzyknął Gonzalo, klaszcząc w dłonie.
- Nie, dzięki. Preferuję nieco inne smaki – powiedział Ronaldo, wstając od stołu. – Idziemy?
Popatrzyłam na przyjaciół, którzy wyczekiwali mojej odpowiedzi. Tak bardzo się postarali, aby należycie mnie przywitać. Byli mili i tacy uczynni. Przygotowali obiad, udawali, że moje prezenty sprawiły im radość, Gonzalo zjadł niemalże całe ciasto, aby zatrzeć nieprzyjemną sytuację. Chyba nie mogłam ich teraz zostawić po tym wszystkim, mimo iż bardzo chciałam wyjść z Crisem.
Podczas mojego pobytu w Polsce bardzo rzadko ze sobą rozmawialiśmy. Wiedziałam, że pojechał na Maderę z rodziną, więc nie chciałam mu przeszkadzać w odpoczynku. Później często miał wyłączony telefon, a przez Internet go złapać było jeszcze ciężej. Chciałam spędzić z nim kilka chwil na osobności, ale chyba nie dziś.
- Może przełóżmy to na jutro, Cris – powiedziałam z uśmiechem.
- Jak chcesz. – Wzruszył ramionami i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- To mówisz, że twój tata ma się dobrze… - rzekł Gonzalo, między kolejnymi kęsami ciasta.
- Tak… Bardzo dobrze… - odparłam smutno, zajmując miejsce zwolnione przez Cristiano.

Kilka dni później umówiłam się z Gwiazdorem. Nalegał na spotkanie, ale ja miałam zaległości do nadrobienia na uczelni, trochę pracy w bibliotece i chciałam odwiedzić swoich znajomych z wolontariatu. Później, kiedy wreszcie miałam wolny wieczór, to się okazało, że Cris nie ma czasu, bo mecz, kontrakt, spotkanie, i tak w kółko…
Ale udało się!
Poszliśmy w to samo miejsce, co kiedyś, chociaż ja wolałam zwykłą pizzerię albo sushi bar. Nie lubiłam się obnosić z jego bogactwem. Po co ten cały szpan? Przecież pizza jest równie dobra, co wykwintne danie serwowane w pięciogwiazdkowej restauracji… Być może tak mi się wydawało, bo nie jadałam zbyt często w tak dobrych miejscach, ale zwykła pizzeria również miała swój urok. Często chodziłam w takie miejsca z Gonzalo, który nie miał nic przeciwko. Dzięki temu czasami mogłam zapłacić za rachunek, bo nie był kolosalnie wysoki, a tak… Byłam zdana na Cristiano i nie do końca mi się to podobało.
- Z tatą w porządku? – zapytał.
- Tak. Jest zachwycony pobytem w sanatorium. Dzięki tobie może być teraz nad morzem i wypoczywać. Nie wiem, co bym bez ciebie…
- Dobra, dobra. Dajmy już temu spokój. W kółko wałkujesz ten temat. Znudziło mi się powtarzanie, że to drobiazg.
- Przepraszam – wyszeptałam nieco zaskoczona jego gwałtowną reakcją. Czy to moja wina, że bardzo się cieszę ze zdrowia taty? Czy to moja wina, że sprawdzą tego wszystkiego był Cristiano, któremu chciałam codziennie dziękować za uratowanie życia mojego ojczulka?
Ta kolacja była inna od poprzednich. Nie było luzu i dobrej atmosfery. Gdzieś ulotnił się dobry humor Cristiano, który zazwyczaj jak coś opowiadał, to z uśmiechem. Krążyliśmy wokół neutralnych tematów, takich jak piłka nożna, dzieci, moja szkoła… Było to dziwne, bo nie lubił o tym mówić. Ale kiedy pytałam go, czy wszystko w porządku, odpowiadał, że tak. Ja jednak czułam, że coś nie gra. I czułam, że to moja wina.
- Może się przejdziemy po kolacji – zaproponowałam. – Jest piękny wieczór, księżyc cudownie świeci… Co powiesz na romantyczną przechadzkę po parku Retiro?
- Jakoś nie mam ochoty. Sądziłem, że pojedziemy do mnie.
Znów to samo. Po każdym naszym spotkaniu proponował mi wizytę u siebie. Głupio mi było tak ciągle odmawiać, ale w głowie wciąż miałam słowa ostrzegawcze Gonzalo. Postanowiłam, że dzisiaj go odwiedzę, ale na krótko. Możemy napić się wina, obejrzeć film, a potem wrócę do domu jak gdyby nigdy nic. W końcu jakby Cris czegoś ode mnie oczekiwał, to powiedziałby mi to w twarz. Tym bardziej, że powiedziałam mu kiedyś, że dopóki będzie oficjalnym narzeczonym Iriny, to z mojej strony nie może liczyć na nic więcej. Dlatego wciąż naszą relację nazywałam przyjaźnią, choć czułam, że zakochuję się w nim coraz bardziej.
- Dobrze – odparłam. – Możemy jechać do twojego domu, ale nie na długo, dobrze? Mam jutro dużo pracy w bibliotece i chciałabym się wyspać. Cristiano zaśmiał się siarczyście i przytaknął mi skinieniem głowy.
Na jego twarzy zagościł dobrze znany mi uśmiech, który tak bardzo lubiłam. Zrobiło mi się miło, że moja zgoda tak go ucieszyła. Dobrze jest wiedzieć, że jest się lubianym i to przez takiego sławnego piłkarza.
- Tylko po drodze wstąpimy do apteki albo na stację.
- A po co? – zdziwiłam się.
- Muszę kupić prezerwatywy, bo mi się skończyły – odpowiedział z uśmiechem.
Jego słowa wywołały we mnie strach i trwogę. Jak to prezerwatywy? Po co mu one? Przecież…
O, nie! On chce mnie wykorzystać!
- Yy… Cris, ale wiesz, że ja…
- Spokojnie Asiu – rzekł, puszczając mi oczko. – Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty chcesz ze mną uprawiać… seks? – zniżyłam głos, aby nikt nas nie podsłuchał. Czułam się nieco skrępowana, bowiem nie przywykłam do rozmów na ten temat. Tata zawsze starał się mnie uświadamiać jeśli chodzi o te sprawy, ale robił to tak nieudolnie, że obowiązek ten przejęła pani Zosia. I zawsze powtarzała mi, aby się szanować i że seks powinien być połączeniem dwóch kochających się dusz. Nabrałam wątpliwości, czy dusze moja i Crisa są sobie pisane…
- Asiu, nie bądź naiwna. A myślisz, że po co do mnie jedziemy? Aby poczytać bajkę na dobranoc Juniorowi? Nie bądź śmieszna.
- Ale Cris, przecież powiedziałam ci, że między nami nic nie będzie dopóki jesteś z Iriną.
- Ale między nami nic nie ma. To układ.
- Układ?
- Dałem ci kasę na operację ojca, nie? Myślisz, że po co?
O mój Boże! 
***
Miałyście rację, jeśli nie ufałyście Cristiano :)  Tacy ludzie się nie zmieniają...