Hiszpania. Największe z
trzech państw położonych na Półwyspie Iberyjskim. Graniczy z Portugalią,
Marokiem, Francją oraz Andorą. Jest krajem wyżynno-górskim, jej
najwyższym szczytem jest Teide położony na wyspie Teneryfie należącej do
Hiszpanii. Głównymi rzekami Hiszpanii są: Tag, Ebro, Gwadiana, Duero i
Gwadalkiwir. Klimat jest zróżnicowany, od chłodnego i deszczowego na
północnym zachodzie, po gorący i suchy na równinach Andaluzji. Średnie
temperatury wynoszą 12 °C w styczniu i 25° w lipcu. Hiszpania jest
dziedziczną monarchią parlamentarną. Królem jest Jan Karol z dynastii
Burbonów.
Madryt.
Stolica i największe miasto Hiszpanii, położony w środkowej części kraju
u podnóża Sierra de Guadarrama nad rzeką Manzanares. Jedno z
największych miast Unii Europejskiej oraz trzeci co do wielkości obszar
metropolitarny (po Paryżu i Londynie) w UE. Madryt jest siedzibą rządu,
parlamentu, ministerstw, agencji i innych przedstawicielstw
międzynarodowych, jak i też oficjalną rezydencją króla Hiszpanii. Miasto
jest wpływowym ośrodkiem kulturalnym na świecie, swoją siedzibę ma tu
wiele prestiżowych instytucji jak np.: Muzeum Prado, Muzeum Narodowe
Centrum Sztuki Królowej Zofii czy Muzeum Thyssen-Bornemisza, które
znajdują się w gronie jednych z najczęściej odwiedzanych muzeów na
świecie. Według rankingu opublikowanego przez brytyjski magazyn
„Monocle” Madryt znajduje się w dziesiątce miast na świecie pod względem
największej jakości życia.
I właśnie w tym miejscu przyszło mi spędzić najbliższy rok.
Kiedy
tylko wylądowałyśmy na lotnisku Barajas, uderzyła w nas fala ciepłego
powietrza. Na niebie znajdowało się piękne słońce, drzewa kołysane były
lekkim, przyjemnym wiatrem.
Oglądałyśmy
wszystko z szeroko otworzonymi oczyma, z niezwykłą ciekawością, którą
starałyśmy się zaspokoić. Klaudia co chwilę wskazywała na coś palcem,
zachwycała się kształtami i kolorami. Mówiła dużo i głośno, ale wciąż po
polsku, dlatego zwracała na siebie dwa razy większą uwagę. Modliłam się
w duchu, aby nieco zniżyła ton, ale ta jakby na przekór mówiła coraz
więcej i coraz głośniej.
Wsiadłyśmy do pierwszej lepszej taksówki. Kierowca przyjął nas ciepłym uśmiechem i od razu zapytał dokąd chcemy jechać.
- Kampus Uniwersytetu Complutense
– powiedziałyśmy równocześnie i zaśmiałyśmy się perliście. Mężczyzna
nam zawtórował i włączywszy radio odpalił sinik.
Później
wszystko działo się w zastraszającym tempie. Miałam wrażenie, że
jesteśmy w filmie, gdyż takie sceny właśnie spotykało się w komediach
dla młodzieży – wesoła, hiszpańska muzyka, wiatr we włosach i my,
zachwycające się każdym szczegółem, każdym budynkiem, wystawą sklepową,
podziwiające palmy i drogie samochody mijające naszą taksówkę.
- Bienvenido a Espańa! – rzekł kierowca i odjechał zostawiając nas pod ogromną bramą z nazwą uniwersytetu.
Z
przerażeniem spojrzałyśmy na siebie, a następnie na napis nad naszymi
głowami. Przez oczami stanął nam ogromny kompleks składający się z
kilkunastu budynków. Wyglądało to jak mała dzielnica. Budowle
przypominały domy mieszkalne, i jak się później okazało, były nimi w
rzeczywistości. W każdym budynku znajdowało się osiem, trzypokojowych
mieszkań, po trzy na piętro.
-
Kompleks ten został wybudowany w 2000 roku – przeczytałam z ulotki,
którą dostałam wraz z listem oznajmiającym mi zakwalifikowanie się na
studia. – Może pomieścić dwa tysiące uczniów.
- Obydwu płci?
-
Klaudia! Poza tym znajduje się tu wszystko, co młody student potrzebuje
do nauki – biblioteka, sale komputerowe, pracownie malarskie,
rzeźbiarskie, muzyczne, piękny, zielony dziedziniec... Po prostu
wszystko! Coś czuję – powiedziałam z westchnięciem, jednocześnie
obejmując przyjaciółkę – że będziemy miały tutaj piękne życie!
- Ty na pewno. A jakąś dyskotekę tutaj mają?
- Wystarczy, że masz swoją własną dyskotekę. O tutaj – rzekłam, głaskając ją po głowie.
-
Mniej gadania, więcej działania. Musimy znaleźć nasze mieszkanko. Jest
tam jakiś adres? – zapytała, zaglądając mi przez ramię na ulotkę, którą
ciągle trzymałam w dłoniach. – Zachodnie skrzydło, budynek A, lokum nr
4. To nasze?
- Tak.
- Świetnie. Chodźmy – powiedziała.
Ja,
z elegancją i gracją chwyciłam za rączkę swojej walizki, którą mogłabym
przeciągnąć nawet przez cały kampus. Ale Klaudia... Uff... Co ja się
miałam z tą dziewczyną? Dwie wielkie walizki, w dodatku jedna z
uszkodzonym kółkiem i dodatkowa torba przewieszona przez ramię. Nie
mogłam patrzeć na to jak się męczy. Musiałam jej pomóc, bo inaczej do
pokoju doszłybyśmy dopiero o zmroku.
-
Powinniście się uczyć kultury od Polaków! – wrzasnęła w naszym
ojczystym języku w stronę mijających nas młodych chłopaków. Spuściłam
wzrok i odwróciłam głowę w przeciwną stronę, dziękując Bogu, że oni nas
nie rozumieją. – Gdzieś ty mnie przywlokła? Przecież to wciąż Europa, a
nie Afryka. Ładnie to tak?
-
Do mnie mówisz? Przepraszam, zamyśliłam się – skłamałam. – Chodźmy tędy
– dodałam, wskazując na odchodzącą dróżkę. Nie chciałam już dalej iść
śladami niczego nieświadomych Hiszpanów.
Kiedy
dotarłyśmy do zachodniego skrzydła, zameldowałyśmy się w recepcji i
odebrałyśmy klucze. Sympatyczna, pulchna pani podała nam regulamin
kampusu oraz niewielką mapkę, na której zaznaczone były wszystkie
miejsca, o których wcześniej wspominałam Klaudii. Biblioteka jest tuż za rokiem. Super! – ucieszyłam się.
Nasze
„mieszkanie” znajdowało się na drugim piętrze. Z przeciwległego
mieszkania docierały do nas głośne, męskie śmiechy. Mojej przyjaciółce
od razu zaświeciły się oczy. Poruszyła śmiesznie brwiami i rzuciła
jakimś zawadiackim komentarzem, ale puściłam go mimo uszu.
Wchodząc
do „mieszkania” do moich nozdrzy doszedł bardzo przyjemny zapach
damskich perfum. Pomyślałam, że nasza współlokatorka już jest. Nim
weszłyśmy do środka, zza rogu wybiegła do nas wysoka, ruda dziewczyna z
masą loków na głowie i serdecznym uśmiechem na twarzy.
- Cześć! – krzyknęła i podbiegła do nas z wyciągniętą dłonią. – Czekałam na was. Jestem Irma.
- Klaudia, a to Asia.
-
Miło mi was poznać. Strasznie byłam ciekawa, kto weźmie dwa pozostałe
pokoje. Proszę, rozgośćcie się. Ja zajęłam ostatni pokój – powiedziała,
wskazując na brązowe drzwi, na których już wisiał jakiś plakat. – Skąd
jesteście?
- Z Polski – odpowiedziałam. – A ty?
- Z Argentyny, ale od dłuższego czasu mieszkam w Hiszpanii. Napijecie się czegoś? Niedawno zrobiłam kawę w ekspresie.
- Z chęcią – odpowiedziałam.
Zanim
zajęłyśmy pokoje, poszłyśmy do kuchni, aby przy niewielkim stoliku ze
szklanym blatem wypić czarny napój. Coś ciepłego po podróży dobrze nam
zrobiło, postawiło na nogi i orzeźwiło.
Irma
okazała się sympatyczną dziewczyną, ale bardzo podobną do Klaudii. Dużo
mówiła, często się śmiała. Była równie ognista, co kolor jej włosów.
Dziewczyny od razu znalazły wspólny język, a głównym tematem były
imprezy, zakupy oraz chłopaki. No cóż… Nie spodziewałam się tego, ale
przyjdzie mi mieszkać z dwiema zakręconym dziewczynami. Miałam tylko
nadzieję, że nie stłamszą mnie od razu.
-
Macie facetów? – zapytała Irma. – Nie myślcie sobie, że jestem
wścibska. Po prostu muszę wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić – zaśmiała
się, puszczając oczko do brunetki.
- Nie mamy – odpowiedziała Klaudia. – Ale mamy ochotę na hiszpańskich byczków. Znasz tutejszych chłopaków?
-
Mam kilku znajomych na kampusie, ale nie są to zbyt ciekawi chłopcy.
Nic się nie martwcie, wprowadzę was w takie towarzystwo, że wszystkim
szczęka opadnie.
- Co
masz na myśli? – zapytałam, obawiając się narkotykowego ganku. Irma
wyglądała na fajną dziewczynę, ale przecież dopiero ją poznałam i w
ogóle jej nie znałam. Nie chciałam mieć przez nią kłopotów. Na kampusie
był kategoryczny zakaz zażywania narkotyków.
-
Mojego brata – odpadła z uśmiechem, wskazując na plakat, który
widziałyśmy na drzwiach jej pokoju. Dopiero teraz dostrzegłam, że
znajdował się na nim mężczyzna z piłką pod ręką.
-
Kto to? – zapytałam. Irma spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Wydawało
mi się, że chciała coś odpowiedzieć, ale słowa grzęzły jej w gardle.
Podeszła do drzwi i wskazała palcem na tajemniczą postać.
-
To mój brat. Gonzalo – powiedziała, spoglądając na nas wyczekująco.
Chyba miała nadzieję, że coś nam to powie, jednak ja nie miałam pojęcia o
co się rozchodzi. – Gonzalo Higuain. – Spojrzałam na Klaudię, która
miała taką samą minę niewiedzy co ja. Oczami dawałam jej znaki, aby coś
powiedziała, nie chciałam abyśmy wyszły na głupie dziewuchy z Polski,
ale ona tylko wzruszyła ramionami i ponownie spojrzała na Irmę. –
Piłkarz. Z Realu Madryt – kontynuowała Argentynka.
- A co to? – zapytała Klaudia.
-
Boże, widzisz i nie grzmisz! – Irma wzniosła ręce ku niebu i zajęła
miejsce obok nas przy stole. – Przyjechałyście do Hiszpanii, kraju piłki
nożnej, kraju mistrzów Europy i Świata, i nie wiecie, co to jest Real
Madryt? – Spojrzałam na przyjaciółkę, poczym znów skierowałam wzrok na
nowo poznaną dziewczynę. – Poważnie?
-
Dobra, możesz nam powiedzieć o co chodzi w ogóle z tym Realem? –
zdenerwowała się Klaudia. Wstawiła pustą szklankę do zlewu i stanęła
przy drzwiach.
- Real Madryt to najlepszy klub futbolowy na świecie. Grają w nim najlepsi piłkarze, w tym mój brat Gonzalo Higuain.
- I wszystko jasne – rzuciła Klaudia, wychodząc z kuchni.
- Nie interesujemy się sportem – powiedziałam, aby usprawiedliwić nieprzyjemne zachowanie przyjaciółki.
- Oj, dziewczyny, dziewczyny… Długa droga przed nami, oj długa…
- Co masz na myśli?
-
Trzeba w was rozpalić żądzę wiedzy sportowej, wyzwolić energię i
władować ją w coś niesamowitego, coś ekscytującego, coś co nazywa się
kibicowaniem! – mówiła z podnieceniem, machając rękoma na wszystkie
strony. – To jest coś tak cudownego, że nie można opisać tego słowami –
dodała, łapiąc mnie za ramiona i mówiąc wprost do mnie, głęboko
spoglądając mi w oczy. – Przez dziewięćdziesiąt minut tworzysz jedną,
wielką, kochającą się rodzinę z milionami ludzi na świecie, stajesz się
wolnym człowiekiem i totalnym prymitywem, który w momencie strzelenia
bramki krzyczy, śpiewa i tańczy z radości. To jest piękne! – Patrzyłam
na nią i uśmiechałam się lekko, nie chcąc robić jej przykrości. Nie
wiedziałam o czym ona do mnie mówi. Nie interesowałam się sportem. – Ty
chyba nie rozumiesz o czym ja mówię? – zapytała nagle.
- Wybacz, ale nie bardzo – odparłam, wzruszając ramionami.
-
Asia, tak? – Pokiwałam twierdząco głową. – Asiu, czuję, że jesteśmy
bratnimi duszami. Na pewno jesteś mądrą i inteligentną dziewczyną, tak
jak ja. A wielkie umysły myślą podobnie. Możesz mi wierzyć, że uczynię z
ciebie prawdziwą madridistkę.
- Przepraszam, kogo?
Irma spuściła głowę i wzięła głęboki wdech.
-
Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – dodała zrezygnowana. –
Przepraszam, ale muszę się położyć. Trafił mi się wyjątkowo toporny
materiał. Dostałam migreny… Wybacz mi – powiedziała, teatralnie łapiąc
się za skronie. Posłała mi ostatnie spojrzenie i zniknęła w swoim
pokoju.
Przez chwilę
siedziałam w bezruchu i próbowałam ogarnąć umysłem to, co przed chwilką
się wydarzyło. Ogarnął mnie strach, bo znalazłam się w samym centrum
piekielnego tornado o imieniu Irma. Co ona chciała ze mną zrobić? O co w
tym wszystkim chodziło? Co to było madridismo?
To na pewno jakaś sekta!
– pomyślałam. Złapałam za klucz i zamknęłam się w swoim pokoju.
Przyległam plecami do drzwi i z zamkniętymi oczyma brałam głębokie
hausty powietrza. Powoli nachodziła mnie myśl, że przyjazd tutaj był
błędem. Poza fantastyczną architekturą miasta, poza cudownym klimatem i
dobrą uczelnią, byli tu też ludzie, o których wcześniej nie pomyślałam. I
teraz żałuję, bo na pewno w porę uświadomiłabym sobie, że ludzie mogą
być nieobliczalni, dzicy i źli. Przecież w Madrycie, jak w każdym innym
miejscu na świecie, istniała przestępczość, gangi narkotykowe, zbiry i
bandyci! Zło czaiło się na każdym kroku, więc dlaczego miałoby ono
ominąć ten raj na Ziemi, którym dla mnie był Madryt? Przecież to
nielogiczne!
Zadzwoniłam
do taty. Musiałam porozmawiać z kimś, komu ufam, przed kim mogę się
otworzyć. Oczywiście nie opowiedziałam mu o moich podejrzeniach – nie
chciałam go martwić. Wspomniałam o Irmie jako o bardzo miłej i
sympatycznej dziewczynie. W gruncie rzeczy taka właśnie była, tylko
używała niezrozumiałych dla mnie słów i pojęć.
Po
rozmowie nieco się uspokoiłam. Tata był szczęśliwy, że dojechałam cała i
zdrowa oraz że zaprzyjaźniłam się z nową koleżanką. Osobiście nie
używałabym tak wielkich słów, ale przytaknęłam na jego słowa, aby nie
robić mu przykrości.
Teraz
dopiero miałam czas dla siebie. Mogłam się rozejrzeć po swoim nowym
pokoju, który był bardzo malutki. Miał tylko najpotrzebniejsze sprzęty:
łóżko, biurko, szafę, regał na książki, krzesło i kilka półek.
Wykładzina była szara, a ściany gołe i białe. Przydałoby się odrobinę
koloru! Na szczęście zawsze miałam smykałkę do urządzania wnętrz i
obiecałam sobie, że kiedy tylko ogarnę wszystkie sprawy organizacyjne i
zapoznam się z okolicą, to wybiorę się na zakupy i kupię do pokoju jakiś
niewielki dywanik, zasłonki czy obrazki, aby pomieszczenie było
przytulniejsze.
Pierwsze
dni mogłam zaliczyć do udanych. Kampus był super, ludzie byli
przyjaźni, pracownicy również, wszystko było doskonale zorganizowane.
Nawet mieliśmy podstawiane autobusy, które kursowały między akademikiem,
a uczelnią. Zaoszczędzało to uczniom wiele czasu.
Kiedy
opanowałam rozkład jazdy, godziny otwarcia biblioteki, odległość do
najbliższego sklepu oraz sposób funkcjonowania uniwersytetu,
postanowiłam rozejrzeć się za jakąś pracą. Na szczęście i o tym
pomyślała szkoła. To kolejny dowód na to, że Complutense
było niesamowitym miejscem! W recepcji znajdowała się lista placówek,
które chętnie zatrudniały studentów. I tak, wśród kilkudziesięciu ofert z
restauracji i klubów, kilkunastu ogłoszeń z akwizycji oraz handlu,
odnalazłam coś co sprawiało mi wielką przyjemność. A mianowicie –
książki. Bez zawahania zadzwoniłam do miejskiej biblioteki, znajdującej
się na Plaza Cánovas del Castillo i zapytałam o pracę. Pani z miłym
głosem zaprosiła mnie na rozmowę. Poszłam tam już następnego dnia i tak
jak się spodziewałam, bez problemów dostałam tą posadę. Byłam uradowana!
Tym bardziej, że w pobliżu znajdowały się Muzeum Prado oraz Muzeum Thyssen-Bornemisza posiadające eksponaty z malarstwa zachodnioeuropejskiego z czasów XV – XX w.
-
Dostałam pracę w bibliotece – powiedziałam, wchodząc do kuchni i
przysiadając się do jedzących koleżanek. – W końcu jakieś normalne
zajęcie. A wy sobie coś znalazłyście?
- Ja nie muszę – odpowiedziała z pełną buzią Irma. – Mój brat sponsoruje mi całą naukę.
- To czemu z nim nie mieszkasz?
-
Wiecznie nie ma go w domu, więc co to za przyjemność. Lubię otaczać się
ludźmi. A właśnie! Nawiązując do ludzi. Zaprosiłam na wieczór kilka
osób. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie.
- Imprezka! – wrzasnęła Klaudia, podnosząc ręce do góry. – Będą przystojniaki?
-
I to jakie – zaśmiała się, puszczając oczko do brunetki. – Wpadnie mój
braciszek ze swoimi kumplami. Poznacie śmietankę towarzyską Madrytu.
- Nie rozumiem – powiedziałam.
-
Czego ty znowu nie rozumiesz? Klaudia, ta twoja przyjaciółka zawsze
jest taka nie kumata? Powiedziałam przecież, że wpadnie brat z kolegami.
A kim jest mój brat?
- No… Piłkarzem? – zapytałam, bo nie byłam pewna. Dostałam wykład na jego temat, ale przyznam się, że nie słuchałam.
- Dokładnie! A skoro on jest piłkarzem, to jego kumple też są…?
- Piłkarzami! – wrzasnęła Klaudia, ponownie wznosząc ręce do góry.
No to masz ci los…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz