02. To na pewno jakaś sekta!

Hiszpania. Największe z trzech państw położonych na Półwyspie Iberyjskim. Graniczy z Portugalią, Marokiem, Francją oraz Andorą. Jest krajem wyżynno-górskim, jej najwyższym szczytem jest Teide położony na wyspie Teneryfie należącej do Hiszpanii. Głównymi rzekami Hiszpanii są: Tag, Ebro, Gwadiana, Duero i Gwadalkiwir. Klimat jest zróżnicowany, od chłodnego i deszczowego na północnym zachodzie, po gorący i suchy na równinach Andaluzji. Średnie temperatury wynoszą 12 °C w styczniu i 25° w lipcu. Hiszpania jest dziedziczną monarchią parlamentarną. Królem jest Jan Karol z dynastii Burbonów.
Madryt. Stolica i największe miasto Hiszpanii, położony w środkowej części kraju u podnóża Sierra de Guadarrama nad rzeką Manzanares. Jedno z największych miast Unii Europejskiej oraz trzeci co do wielkości obszar metropolitarny (po Paryżu i Londynie) w UE. Madryt jest siedzibą rządu, parlamentu, ministerstw, agencji i innych przedstawicielstw międzynarodowych, jak i też oficjalną rezydencją króla Hiszpanii. Miasto jest wpływowym ośrodkiem kulturalnym na świecie, swoją siedzibę ma tu wiele prestiżowych instytucji jak np.: Muzeum Prado, Muzeum Narodowe Centrum Sztuki Królowej Zofii czy Muzeum Thyssen-Bornemisza, które znajdują się w gronie jednych z najczęściej odwiedzanych muzeów na świecie. Według rankingu opublikowanego przez brytyjski magazyn „Monocle” Madryt znajduje się w dziesiątce miast na świecie pod względem największej jakości życia.
I właśnie w tym miejscu przyszło mi spędzić najbliższy rok.

Kiedy tylko wylądowałyśmy na lotnisku Barajas, uderzyła w nas fala ciepłego powietrza. Na niebie znajdowało się piękne słońce, drzewa kołysane były lekkim, przyjemnym wiatrem.
Oglądałyśmy wszystko z szeroko otworzonymi oczyma, z niezwykłą ciekawością, którą starałyśmy się zaspokoić. Klaudia co chwilę wskazywała na coś palcem, zachwycała się kształtami i kolorami. Mówiła dużo i głośno, ale wciąż po polsku, dlatego zwracała na siebie dwa razy większą uwagę. Modliłam się w duchu, aby nieco zniżyła ton, ale ta jakby na przekór mówiła coraz więcej i coraz głośniej.
Wsiadłyśmy do pierwszej lepszej taksówki. Kierowca przyjął nas ciepłym uśmiechem i od razu zapytał dokąd chcemy jechać.
- Kampus Uniwersytetu Complutense – powiedziałyśmy równocześnie i zaśmiałyśmy się perliście. Mężczyzna nam zawtórował i włączywszy radio odpalił sinik.
Później wszystko działo się w zastraszającym tempie. Miałam wrażenie, że jesteśmy w filmie, gdyż takie sceny właśnie spotykało się w komediach dla młodzieży – wesoła, hiszpańska muzyka, wiatr we włosach i my, zachwycające się każdym szczegółem, każdym budynkiem, wystawą sklepową, podziwiające palmy i drogie samochody mijające naszą taksówkę.
- Bienvenido a Espańa! – rzekł kierowca i odjechał zostawiając nas pod ogromną bramą z nazwą uniwersytetu.
Z przerażeniem spojrzałyśmy na siebie, a następnie na napis nad naszymi głowami. Przez oczami stanął nam ogromny kompleks składający się z kilkunastu budynków. Wyglądało to jak mała dzielnica. Budowle przypominały domy mieszkalne, i jak się później okazało, były nimi w rzeczywistości. W każdym budynku znajdowało się osiem, trzypokojowych mieszkań, po trzy na piętro.
- Kompleks ten został wybudowany w 2000 roku – przeczytałam z ulotki, którą dostałam wraz z listem oznajmiającym mi zakwalifikowanie się na studia. – Może pomieścić dwa tysiące uczniów.
- Obydwu płci?
- Klaudia! Poza tym znajduje się tu wszystko, co młody student potrzebuje do nauki – biblioteka, sale komputerowe, pracownie malarskie, rzeźbiarskie, muzyczne, piękny, zielony dziedziniec... Po prostu wszystko! Coś czuję – powiedziałam z westchnięciem, jednocześnie obejmując przyjaciółkę – że będziemy miały tutaj piękne życie!
- Ty na pewno. A jakąś dyskotekę tutaj mają?
- Wystarczy, że masz swoją własną dyskotekę. O tutaj – rzekłam, głaskając ją po głowie.
- Mniej gadania, więcej działania. Musimy znaleźć nasze mieszkanko. Jest tam jakiś adres? – zapytała, zaglądając mi przez ramię na ulotkę, którą ciągle trzymałam w dłoniach. – Zachodnie skrzydło, budynek A, lokum nr 4. To nasze?
- Tak.
- Świetnie. Chodźmy – powiedziała.
Ja, z elegancją i gracją chwyciłam za rączkę swojej walizki, którą mogłabym przeciągnąć nawet przez cały kampus. Ale Klaudia... Uff... Co ja się miałam z tą dziewczyną? Dwie wielkie walizki, w dodatku jedna z uszkodzonym kółkiem i dodatkowa torba przewieszona przez ramię. Nie mogłam patrzeć na to jak się męczy. Musiałam jej pomóc, bo inaczej do pokoju doszłybyśmy dopiero o zmroku.
- Powinniście się uczyć kultury od Polaków! – wrzasnęła w naszym ojczystym języku w stronę mijających nas młodych chłopaków. Spuściłam wzrok i odwróciłam głowę w przeciwną stronę, dziękując Bogu, że oni nas nie rozumieją. – Gdzieś ty mnie przywlokła? Przecież to wciąż Europa, a nie Afryka. Ładnie to tak?
- Do mnie mówisz? Przepraszam, zamyśliłam się – skłamałam. – Chodźmy tędy – dodałam, wskazując na odchodzącą dróżkę. Nie chciałam już dalej iść śladami niczego nieświadomych Hiszpanów.
Kiedy dotarłyśmy do zachodniego skrzydła, zameldowałyśmy się w recepcji i odebrałyśmy klucze. Sympatyczna, pulchna pani podała nam regulamin kampusu oraz niewielką mapkę, na której zaznaczone były wszystkie miejsca, o których wcześniej wspominałam Klaudii. Biblioteka jest tuż za rokiem. Super! – ucieszyłam się.
Nasze „mieszkanie” znajdowało się na drugim piętrze. Z przeciwległego mieszkania docierały do nas głośne, męskie śmiechy. Mojej przyjaciółce od razu zaświeciły się oczy. Poruszyła śmiesznie brwiami i rzuciła jakimś zawadiackim komentarzem, ale puściłam go mimo uszu.
Wchodząc do „mieszkania” do moich nozdrzy doszedł bardzo przyjemny zapach damskich perfum. Pomyślałam, że nasza współlokatorka już jest. Nim weszłyśmy do środka, zza rogu wybiegła do nas wysoka, ruda dziewczyna z masą loków na głowie i serdecznym uśmiechem na twarzy.
- Cześć! – krzyknęła i podbiegła do nas z wyciągniętą dłonią. – Czekałam na was. Jestem Irma.
- Klaudia, a to Asia.
- Miło mi was poznać. Strasznie byłam ciekawa, kto weźmie dwa pozostałe pokoje. Proszę, rozgośćcie się. Ja zajęłam ostatni pokój – powiedziała, wskazując na brązowe drzwi, na których już wisiał jakiś plakat. – Skąd jesteście?
- Z Polski – odpowiedziałam. – A ty?
- Z Argentyny, ale od dłuższego czasu mieszkam w Hiszpanii. Napijecie się czegoś? Niedawno zrobiłam kawę w ekspresie.
- Z chęcią – odpowiedziałam.
Zanim zajęłyśmy pokoje, poszłyśmy do kuchni, aby przy niewielkim stoliku ze szklanym blatem wypić czarny napój. Coś ciepłego po podróży dobrze nam zrobiło, postawiło na nogi i orzeźwiło.
Irma okazała się sympatyczną dziewczyną, ale bardzo podobną do Klaudii. Dużo mówiła, często się śmiała. Była równie ognista, co kolor jej włosów. Dziewczyny od razu znalazły wspólny język, a głównym tematem były imprezy, zakupy oraz chłopaki. No cóż… Nie spodziewałam się tego, ale przyjdzie mi mieszkać z dwiema zakręconym dziewczynami. Miałam tylko nadzieję, że nie stłamszą mnie od razu.
- Macie facetów? – zapytała Irma. – Nie myślcie sobie, że jestem wścibska. Po prostu muszę wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić – zaśmiała się, puszczając oczko do brunetki.
- Nie mamy – odpowiedziała Klaudia. – Ale mamy ochotę na hiszpańskich byczków. Znasz tutejszych chłopaków?
- Mam kilku znajomych na kampusie, ale nie są to zbyt ciekawi chłopcy. Nic się nie martwcie, wprowadzę was w takie towarzystwo, że wszystkim szczęka opadnie.
- Co masz na myśli? – zapytałam, obawiając się narkotykowego ganku. Irma wyglądała na fajną dziewczynę, ale przecież dopiero ją poznałam i w ogóle jej nie znałam. Nie chciałam mieć przez nią kłopotów. Na kampusie był kategoryczny zakaz zażywania narkotyków.
- Mojego brata – odpadła z uśmiechem, wskazując na plakat, który widziałyśmy na drzwiach jej pokoju. Dopiero teraz dostrzegłam, że znajdował się na nim mężczyzna z piłką pod ręką.
- Kto to? – zapytałam. Irma spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Wydawało mi się, że chciała coś odpowiedzieć, ale słowa grzęzły jej w gardle. Podeszła do drzwi i wskazała palcem na tajemniczą postać.
- To mój brat. Gonzalo – powiedziała, spoglądając na nas wyczekująco. Chyba miała nadzieję, że coś nam to powie, jednak ja nie miałam pojęcia o co się rozchodzi. – Gonzalo Higuain. – Spojrzałam na Klaudię, która miała taką samą minę niewiedzy co ja. Oczami dawałam jej znaki, aby coś powiedziała, nie chciałam abyśmy wyszły na głupie dziewuchy z Polski, ale ona tylko wzruszyła ramionami i ponownie spojrzała na Irmę. – Piłkarz. Z Realu Madryt – kontynuowała Argentynka.
- A co to? – zapytała Klaudia.
- Boże, widzisz i nie grzmisz! – Irma wzniosła ręce ku niebu i zajęła miejsce obok nas przy stole. – Przyjechałyście do Hiszpanii, kraju piłki nożnej, kraju mistrzów Europy i Świata, i nie wiecie, co to jest Real Madryt? – Spojrzałam na przyjaciółkę, poczym znów skierowałam wzrok na nowo poznaną dziewczynę. – Poważnie?
- Dobra, możesz nam powiedzieć o co chodzi w ogóle z tym Realem? – zdenerwowała się Klaudia. Wstawiła pustą szklankę do zlewu i stanęła przy drzwiach.
- Real Madryt to najlepszy klub futbolowy na świecie. Grają w nim najlepsi piłkarze, w tym mój brat Gonzalo Higuain.
- I wszystko jasne – rzuciła Klaudia, wychodząc z kuchni.
- Nie interesujemy się sportem – powiedziałam, aby usprawiedliwić nieprzyjemne zachowanie przyjaciółki.
- Oj, dziewczyny, dziewczyny… Długa droga przed nami, oj długa…
- Co masz na myśli?
- Trzeba w was rozpalić żądzę wiedzy sportowej, wyzwolić energię i władować ją w coś niesamowitego, coś ekscytującego, coś co nazywa się kibicowaniem! – mówiła z podnieceniem, machając rękoma na wszystkie strony. – To jest coś tak cudownego, że nie można opisać tego słowami – dodała, łapiąc mnie za ramiona i mówiąc wprost do mnie, głęboko spoglądając mi w oczy. – Przez dziewięćdziesiąt minut tworzysz jedną, wielką, kochającą się rodzinę z milionami ludzi na świecie, stajesz się wolnym człowiekiem i totalnym prymitywem, który w momencie strzelenia bramki krzyczy, śpiewa i tańczy z radości. To jest piękne! – Patrzyłam na nią i uśmiechałam się lekko, nie chcąc robić jej przykrości. Nie wiedziałam o czym ona do mnie mówi. Nie interesowałam się sportem. – Ty chyba nie rozumiesz o czym ja mówię? – zapytała nagle.
- Wybacz, ale nie bardzo – odparłam, wzruszając ramionami.
- Asia, tak? – Pokiwałam twierdząco głową. – Asiu, czuję, że jesteśmy bratnimi duszami. Na pewno jesteś mądrą i inteligentną dziewczyną, tak jak ja. A wielkie umysły myślą podobnie. Możesz mi wierzyć, że uczynię z ciebie prawdziwą madridistkę.
- Przepraszam, kogo?
Irma spuściła głowę i wzięła głęboki wdech.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – dodała zrezygnowana. – Przepraszam, ale muszę się położyć. Trafił mi się wyjątkowo toporny materiał. Dostałam migreny… Wybacz mi – powiedziała, teatralnie łapiąc się za skronie. Posłała mi ostatnie spojrzenie i zniknęła w swoim pokoju.
Przez chwilę siedziałam w bezruchu i próbowałam ogarnąć umysłem to, co przed chwilką się wydarzyło. Ogarnął mnie strach, bo znalazłam się w samym centrum piekielnego tornado o imieniu Irma. Co ona chciała ze mną zrobić? O co w tym wszystkim chodziło? Co to było madridismo?
To na pewno jakaś sekta! – pomyślałam. Złapałam za klucz i zamknęłam się w swoim pokoju. Przyległam plecami do drzwi i z zamkniętymi oczyma brałam głębokie hausty powietrza. Powoli nachodziła mnie myśl, że przyjazd tutaj był błędem. Poza fantastyczną architekturą miasta, poza cudownym klimatem i dobrą uczelnią, byli tu też ludzie, o których wcześniej nie pomyślałam. I teraz żałuję, bo na pewno w porę uświadomiłabym sobie, że ludzie mogą być nieobliczalni, dzicy i źli. Przecież w Madrycie, jak w każdym innym miejscu na świecie, istniała przestępczość, gangi narkotykowe, zbiry i bandyci! Zło czaiło się na każdym kroku, więc dlaczego miałoby ono ominąć ten raj na Ziemi, którym dla mnie był Madryt? Przecież to nielogiczne!
Zadzwoniłam do taty. Musiałam porozmawiać z kimś, komu ufam, przed kim mogę się otworzyć. Oczywiście nie opowiedziałam mu o moich podejrzeniach – nie chciałam go martwić. Wspomniałam o Irmie jako o bardzo miłej i sympatycznej dziewczynie. W gruncie rzeczy taka właśnie była, tylko używała niezrozumiałych dla mnie słów i pojęć.
Po rozmowie nieco się uspokoiłam. Tata był szczęśliwy, że dojechałam cała i zdrowa oraz że zaprzyjaźniłam się z nową koleżanką. Osobiście nie używałabym tak wielkich słów, ale przytaknęłam na jego słowa, aby nie robić mu przykrości.
Teraz dopiero miałam czas dla siebie. Mogłam się rozejrzeć po swoim nowym pokoju, który był bardzo malutki. Miał tylko najpotrzebniejsze sprzęty: łóżko, biurko, szafę, regał na książki, krzesło i kilka półek. Wykładzina była szara, a ściany gołe i białe. Przydałoby się odrobinę koloru! Na szczęście zawsze miałam smykałkę do urządzania wnętrz i obiecałam sobie, że kiedy tylko ogarnę wszystkie sprawy organizacyjne i zapoznam się z okolicą, to wybiorę się na zakupy i kupię do pokoju jakiś niewielki dywanik, zasłonki czy obrazki, aby pomieszczenie było przytulniejsze.

 Pierwsze dni mogłam zaliczyć do udanych. Kampus był super, ludzie byli przyjaźni, pracownicy również, wszystko było doskonale zorganizowane. Nawet mieliśmy podstawiane autobusy, które kursowały między akademikiem, a uczelnią. Zaoszczędzało to uczniom wiele czasu.
Kiedy opanowałam rozkład jazdy, godziny otwarcia biblioteki, odległość do najbliższego sklepu oraz sposób funkcjonowania uniwersytetu, postanowiłam rozejrzeć się za jakąś pracą. Na szczęście i o tym pomyślała szkoła. To kolejny dowód na to, że Complutense było niesamowitym miejscem! W recepcji znajdowała się lista placówek, które chętnie zatrudniały studentów. I tak, wśród kilkudziesięciu ofert z restauracji i klubów, kilkunastu ogłoszeń z akwizycji oraz handlu, odnalazłam coś co sprawiało mi wielką przyjemność. A mianowicie – książki. Bez zawahania zadzwoniłam do miejskiej biblioteki, znajdującej się na Plaza Cánovas del Castillo i zapytałam o pracę. Pani z miłym głosem zaprosiła mnie na rozmowę. Poszłam tam już następnego dnia i tak jak się spodziewałam, bez problemów dostałam tą posadę. Byłam uradowana! Tym bardziej, że w pobliżu znajdowały się Muzeum Prado oraz Muzeum Thyssen-Bornemisza posiadające eksponaty z malarstwa zachodnioeuropejskiego z czasów XV – XX w.
- Dostałam pracę w bibliotece – powiedziałam, wchodząc do kuchni i przysiadając się do jedzących koleżanek. – W końcu jakieś normalne zajęcie. A wy sobie coś znalazłyście?
- Ja nie muszę – odpowiedziała z pełną buzią Irma. – Mój brat sponsoruje mi całą naukę.
- To czemu z nim nie mieszkasz?
- Wiecznie nie ma go w domu, więc co to za przyjemność. Lubię otaczać się ludźmi. A właśnie! Nawiązując do ludzi. Zaprosiłam na wieczór kilka osób. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie.
- Imprezka! – wrzasnęła Klaudia, podnosząc ręce do góry. – Będą przystojniaki?
- I to jakie – zaśmiała się, puszczając oczko do brunetki. – Wpadnie mój braciszek ze swoimi kumplami. Poznacie śmietankę towarzyską Madrytu.
- Nie rozumiem – powiedziałam.
- Czego ty znowu nie rozumiesz? Klaudia, ta twoja przyjaciółka zawsze jest taka nie kumata? Powiedziałam przecież, że wpadnie brat z kolegami. A kim jest mój brat?
- No… Piłkarzem? – zapytałam, bo nie byłam pewna. Dostałam wykład na jego temat, ale przyznam się, że nie słuchałam.
- Dokładnie! A skoro on jest piłkarzem, to jego kumple też są…?
- Piłkarzami! – wrzasnęła Klaudia, ponownie wznosząc ręce do góry.
   No to masz ci los…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz