01. Dostałam się! Dostałam!

- Wróciłam! – krzyknęłam, wchodząc do niewielkiego mieszkania na wrocławskim Ostrowie Tumskim. Byłam potwornie zmęczona. Przytaszczyłam do domu dwie pełne reklamówki, po drodze zapłaciłam wszystkie rachunki i nie miałam już siły na nic innego. Rozejrzałam się po salonie w poszukiwaniu taty, ale go nie znalazłam. – Cześć, tatku – rzuciłam, otwierając drzwi do jego pokoju. Mój siwy ojczulek ślęczał nad swoim klaserem ze znaczkami i bacznie przyglądał się swoim nabytkom. Przywitał mnie czułym spojrzeniem i serdecznym uśmiechem. – Wszystko w porządku?
- Tak, tak.
- Przygotuję kolację – powiedziałam, zamykając za sobą drzwi.
Mój tata był sześćdziesięciopięcioletnim, siwym mężczyzną o szarych, szczerych oczach. Od zawsze był dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Nie mieliśmy nikogo poza sobą. Tata dawał mi wszystko czego zapragnęłam, spełniał moje marzenia, pomagał mi i zawsze był przy mnie. Moja mama zmarła, dlatego nie mogła być z nami. Odeszła podczas porodu. Sama zdecydowała się na śmierć. Miała czterdzieści lat i pomimo tego, że ciąża przez dziewięć miesięcy nie była zagrożona, to przy porodzie pojawiły się komplikacje. Lekarze musieli wybierać czyje życie uratują – moje, czy mamy. Ona sama podjęła decyzję. Byłam jej niespełnionym marzeniem, wiele lat razem z tatą starali się o mnie, i wreszcie, kiedy miałam się pojawić, nie mogła odebrać mi życia. Wolała poświęcić swoje.
- Jak w szkole? – zapytał tatko, który po chwili pojawił się w kuchni.
- W porządku. Miałam egzamin, ale na szczęście nie był tak trudny jak to sobie wyobrażałam. Powinnam zaliczyć.
- To świetne – odparł, upijając łyk gorzkiej herbaty ze swojego ulubionego kubka.
Byłam studentką malarstwa. Kiedyś uczyłam się dziennie, lecz z powodu choroby taty musiałam przenieść się na zaoczne zajęcia. Potrzebowaliśmy pieniędzy na drogie leki. Tata miał problemy z sercem. Jak już wspomniałam, żył dzięki drogim lekom. Jedynym, naprawdę skutecznym lekiem i rozwiązaniem wszystkich naszych problemów, była operacja. Lecz na tą nas nie było stać. Po prostu nie mieliśmy pięćdziesięciu tysięcy euro!
 Aby zapewnić nam dobre warunki, pracowałam w kawiarni jako kelnerka, nieopodal naszego domu, a po godzinach tłumaczyłam teksty z języka hiszpańskiego. Od czasu do czasu udzielałam także korepetycji młodzieży gimnazjalnej. Wiadomo, że nie było to spełnienie moich marzeń. Chciałam zostać malarką. I tatko ubzdurał sobie, że za wszelką cenę spełni moje marzenie. Wraz z synem naszej sąsiadki, pani Zosi, wynalazł specjalny program przygotowany przez wrocławską ASP, który pomagał ludziom z problemami finansowymi. Za niewielką cenę można było wyjechać do jednego z trzech miast: Rzymu, Madrytu lub Londynu, i studiować wybrany kierunek. Z jednej strony cieszył mnie ten pomysł i upór tatki, ale z drugiej nie chciałam zostawiać go tu samego, zwłaszcza, że był chory. Lecz mimo wszystko wypełniliśmy i wysłaliśmy wniosek. Pozostało czekać na odpowiedź.
- W południe odwiedziła mnie pani Zosia – powiedział tata, nakrywając do stołu. – Zaprosiłem ją na wieczór. Przepraszam, powinienem cię uprzedzić. Mam nadzieję, że mamy dodatkową porcję.
- Tak, spotkałam ją na klatce jak wracałam do domu – odparłam, stawiając na stole dzbanek z kompotem wiśniowym. Pogłaskałam po ramieniu tatę, aby przekazać mu, że nic wielkiego się nie stało. Miał już swoje lata i coraz częściej zdarzało mu się zapominać o pewnych sprawach. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest spowodowane żadnymi dysfunkcjami mózgowymi. Jakby stracił teraz pamięć, to byłabym załamana! Nie dość cierpi z powodu serca? – A jak wizyta? Byłeś u lekarza?
- Tak. Jest bez zmian.
- Dobrze, że nic się nie pogarsza.
- Doktor Borowski kazał cię pochwalić, bo dieta i wszelkie twoje starania pomagają. Najważniejsze, że choroba nie postępuje.
- A kiedy kolejne badanie?
- Za miesiąc. Już wpisałem datę i godzinę do kalendarza, nie martw się – powiedział z uśmiechem. – Otworzę – dodał, kiedy po mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi.
Nim zdążyłam postawić na stole kolejny półmisek, w mieszkaniu rozległ się perlisty śmiech pani Zosi. Kobieta ta była po pięćdziesiąte, miała długie blond włosy oraz śliczne, granatowe oczy. Nosiła eleganckie stroje podkreślające jej wydatny biust oraz zgrabne nogi. Nie należała do najszczuplejszych osób na świecie, ale tusza nie przeszkadzała jej w zachowaniu dobrej energii i zdrowego ducha. Wzbudzała ogólną sympatię, głównie przez swoje poczucie humoru oraz gadatliwość.
- Witaj, Perełko – powiedziała na mój widok. – Pięknie tu pachnie. Co dobrego przygotowałaś?
- Gotowanego kurczaka z sałatką.
- Wygląda wspaniale. Pomóc ci w czymś?
- Nie, dziękuję. Już kończę, więc niech pani usiądzie. Podać coś do picia?
- Nie, wystarczy mi kompot – powiedziała, nalewając do szklanki odrobinę różowego płynu. – Wojtuś, jak badania? – zapytała ojca.
Pani Zosia była wyjątkowo barwną osobą. Miała ciekawą przeszłość. Była światowej sławy modelką, występującą pod pseudonimem Dirty Rosa, ale przez nieszczęśliwy wypadek rowerowy, któremu uległa podczas romantycznej schadzki z hollywoodzkim aktorem, uszkodziła sobie kolano i niestety musiała zrezygnować z dobrze zapowiadającej się kariery. Na ile autentyczna jest ta historia? Nie wiem, ale mówi się, że w każdej plotce jest odrobina prawdy. Z namiętnego romansu ze wspomnianym aktorem powstał jedyny syn pani Zosi – Aleksander, który nie utrzymywał żadnych kontaktów z ojcem. Wychował go zupełnie inny mężczyzna, który już nie żył, ale to jego traktował jak rodzica.
- Smacznego – powiedziałam, siadając do stołu.
Gawędziliśmy o normalnych, codziennych sprawach. Nie lubiliśmy poruszać smutnych tematów, dlatego nie rozmawialiśmy o wiadomościach ze świata: o trzęsieniu ziemi w Chinach, o bankructwie Grecji, wypadku samochodowym, w którym zginęło pięć osób. Kręciliśmy się raczej wokół sztuki i kultury, gdyż każde z nas miało niemałą wiedzę na ten temat. Często zdarzały nam się wspólne wyjścia do muzeów czy wystawy.
- W przyszłym tygodniu ma być wystawa malarstwa surrealistycznego z Francji w Muzeum Narodowym – powiedziała pani Zosia. – Możemy się na nią wybrać po niedzielnej mszy. Oczywiście jeśli nie macie żadnych innych planów.
- Świetny pomysł – zawtórował jej tata, dla którego pani Zosia była bardzo dobrą przyjaciółką. Spędzali razem czas, kiedy ja byłam na uczelni albo w pracy.
- A Aleksander idzie z nami? – zapytałam.
- Aleks? Zapytam.
Aleksander Brodnicki, syn pani Zosi, był mi bardzo dobrze znany. Swego czasu tworzyliśmy parę, jednak nic wielkiego z tego nie wyszło. Aleks był fajnym chłopakiem, poukładanym, inteligentnym, ale za bardzo lubił imprezy oraz dziewczyny. Ja byłam raczej cicha, taka szara myszka, nie rzucałam się w oczy, a on zawsze zabiegał o uwagę. Nie miałam nic przeciwko, ale ja nie pasowałam do jego świata. Jednak Aleksander, jak każdy facet, nie lubił ponosić porażek. Cały czas za mną latał, obdarowywał mnie prezentami i licznymi zaproszeniami. Byłam nieugięta. Wiedziałam, czego chcę, a na liście moich pragnień nie było chłopaka takiego jak Aleks. Aczkolwiek jak każda dziewczyna marzyłam o wielkiej miłości.
- Byłbym zapomniał. – Tatko puknął się w głowę i odszedł do stołu. Z zaciekawieniem patrzyłam na to co robi. Stanął przy barku i wyjął z niego białą kopertę. – Do ciebie – dodał, wręczając mi ją.
Wystarczyło mi jego spojrzenie na adresata. Literki układały się w jedno słowo, które mówiło wszystko. Madrid. Z uśmiechem spojrzałam w szare tęczówki tatki, który zachęcił mnie do rozerwania koperty. Tak też zrobiłam. Z prędkością światła przeczytałam jej zawartość, a kiedy doszłam do ostatniego zdania, które głosiło: Bienvenidos a la Complutense Universidad, wyskoczyłam do góry jak oparzona i z radością rzuciłam się tacie na szyję!
- Dostałam się! Dostałam!
Tata ucałował mnie serdecznie w oba policzki. Powtarzał, że jest ze mnie dumny, że bardzo się cieszy. Nie mogłam uwierzyć, że będę studiować w najpiękniejszym mieście na świecie, w Madrycie, który od kilku lat był moim celem. Był moim pierwszym punktem na mapie marzeń! W tamtym momencie czułam, że wszystko będzie dobrze. Byłam bardzo szczęśliwa. Jednak chwilę potem uświadomiłam sobie, że zostawię tatę całkiem samego.
- Nie martw się – powiedziała pani Zosia, poklepując mnie po ramieniu. – Zaopiekuję się Wojtusiem. Ze mną nic mu się nie stanie.
- To duża odpowiedzialność.
- Perełko, ja mam doświadczenie. Miałam trzech mężów, jeden zmarł na raka, więc wiem jak obchodzić się z chorymi. Jak to się mówi… Nie ucz ojca jak dzieci robić – powiedziała, uśmiechając się zalotnie do mojego taty. – A poza tym jest też Aleks, który będzie pomagać w codziennych, domowych obrzędach. A jak będzie trzeba to wynajmie się pielęgniarkę. Twoja edukacja jest teraz najważniejsza. Jesteś młoda, korzystaj z życia!
- Pani Zosia ma rację, Asiu. – Tata spojrzał na mnie i mocno przytulił mnie do swojej piersi. Czułam nierówne bicie jego serca. Przeraziłam się, bo wiedziałam, że ono w każdej chwili może stanąć. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby był wtedy w domu sam. Całkiem bezradny. Bez pomocy.
- Pielęgniarka to chyba najrozsądniejszy pomysł – powiedziałam. Tata nie pozwoliłby mi zrezygnować z wyjazdu. Jakby było trzeba to przywiązałby mnie do siedzenia w samolocie i siłą zmusiłby mnie do wylotu. Taki już był. Liczyłam się bardziej, niż jego własne zdrowie. – Muszę tylko znaleźć na nią pieniądze. Przynajmniej na pierwsze miesiące. W Madrycie znajdę jakąś pracę, będę zarabiać w Euro, więc będzie nam lżej.
- Perełko, nie martw się pieniędzmi. Ja wam pomogę – powiedziała pani Zosia. – Oddasz mi jak będziesz miała wolne środki. Najważniejsze jest teraz twoje dobro. Wiesz, że jesteś dla mnie jak córka i chcę, abyś była szczęśliwa.
- Jestem. Dziękuję za wszystko. Jest pani kochana – odparłam, mocno się do niej przytulając. – Tatku, a co z Klaudią? Dzwoniła?
- Nie.
Od razu pognałam po telefon komórkowy. Klaudia Lenartowicz była moją przyjaciółką. Poznałyśmy się w szkole podstawowej, wiele godzin wspólnie spędzałyśmy w świetlicy, czekając na rodziców. Tak się narodziła nasza przyjaźń, która przeżyła czasy gimnazjum, liceum oraz późniejsze lata.
Klaudia pochodziła z patologicznej rodziny. Jej ojciec był alkoholikiem, z którym walczyła matka. Kłótnie i awantury były codziennością w ich domu. Dopiero kiedy ten barbarzyńca zmarł, mogły na nowo zacząć żyć, ale i tak nie miały pieniędzy na dalszą naukę Klaudii. Dziewczyna poszła więc do pracy. Była barmanką w nocnym klubie, ale czasami była główną atrakcją wieczoru i dawała koncerty. Wówczas zarabiała więcej.
Nie miałam problemów z namówieniem jej na projekt, w którym i ja wzięłam udział. Klaudia chciała wyrwać się z tej dziury, a kiedy usłyszała o Madrycie ucieszyła się jak dziecko. Nigdy nie była za granicą, więc bardzo pociągał ją ten świat.
Byłyśmy kompletnie różne. Klaudia była niewysoką brunetką z pięknymi, długimi włosami. Lubiła głośną muzykę, dzikie tańce, hałas i gwar. Prawdziwa miastowa dziewczyna. Dużo mówiła, zarażała śmiechem, miała szalone pomysły, które zazwyczaj realizowała. Kiedy coś sobie postanowiła, dążyła do tego, choćby po trupach. Odwagą pewnie zawstydziła niejednego twardziela.
A ja? Ja byłam inna, nie tylko wizerunkowo, ale także charakterologicznie. Miałam długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Interesowała mnie kultura i sztuka, lubiłam ciche i spokojne miejsca. Ukojenie odnajdywałam w klasycznej muzyce, książkach lub puzzlach. Jak to się stało, że tak dwa odmienne osobniki, które na dobą sprawę w ogóle nie powinny się lubić, zaprzyjaźniły się? Nie mam pojęcia, ale jak powiedział ktoś mądry – przeciwności się przyciągają. Pomimo wielu sprzeczności, ja i Klaudia znalazłyśmy wspólny język, byłyśmy jak siostry, jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. Kochałyśmy się i nikt nie miał ku temu wątpliwości.
- Cześć! Dostałam się, dostałam! – krzyknęłam do słuchawki. – Nie mogę w to uwierzyć. Jadę do Madrytu, zobaczę to, o czym do tej pory tylko czytałam w książkach! To niesamowite! A ty? Dostałaś list?
- Ja? – Klaudia miała smutny głos. Zrobiła krótką pauzę, po czym rzekła: – Widzisz Asiulka, ja… Ja też się dostałam! – Obydwie wybuchłyśmy śmiechem. Zaczęłyśmy sobie opowiadać, co będziemy robić w Madrycie. Już teraz snułyśmy plany, choć wyjazd miał być dopiero za kilka tygodni. Nie mogłyśmy uwierzyć, że nasze życie się zmienia. Od tamtej chwili wszystko miało wyglądać inaczej, miałyśmy nadzieję, że lepiej. Nie mogłyśmy się tego doczekać!

Tego ranka, w dniu mojego wyjazdu, wstałam bardzo wcześnie. Nosiło mnie i już o szóstej miałam szeroko otwarte oczy. Postanowiłam nie marnować czasu i od razu wzięłam się za przygotowania. Długa kąpiel, uprzątnięcie pokoju, dokończenie pakowania. Moja torba nie była ogromna, ale byłam pewna, że mam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Na wierzch wrzuciłam tylko kosmetyczkę, z której korzystałam jeszcze nad ranem i spokojnie, bez najmniejszych problemów zamknęłam zamek. Spojrzałam na torbę i mimowolnie się uśmiechnęłam.
To już dziś.
W kuchni czekał już na mnie tata i śniadanie. Wszystko było tak jak zawsze: tosty, marmolada, kakao i sok pomarańczowy. Żadnych zmian. Cieszyłam się, że z mojego wyjazdu nie robi się wielkiego „halo”.
O czym rozmawialiśmy? O tym co zawsze. O pięknej, jesiennej pogodzie, o wczorajszym filmie, który wspólnie oglądaliśmy w telewizji, o tym, co tata zobaczył na porannych zakupach na targu. Będzie mi brakować tych rozmów. Z tatą zawsze dobrze się rozumieliśmy, niemalże bez słów. Był dla mnie jak przyjaciel, więc to normalne, że już wtedy zaczęłam tęsknić.
Zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam uśmiechnięte zdjęcie mojej przyjaciółki.
- Klaudia – powiedziałam do taty i nacisnęłam zieloną słuchawkę. – Cześć, co tam?
- Zwariuję!
- Co się stało?
- Zaspałam i teraz na gwałt się pakuję. Mam dwie walizki, a mimo to nic się w nich nie mieści. Kiedy patrzę na ciuchy, które jeszcze zalegają w mojej szafie, to mnie ściska w żołądku! Gdzie ja mam to upchać?
- Spokojnie, masz jeszcze dużo czasu – powiedziałam, spoglądając na zegarek na ręce. – Ale udzielę ci jednej rady. Poskładaj wszystkie ubrania w kostkę i ułóż jedno na drugim. Gwarantuję ci, że walizki wydadzą się dwa razy większe i zmieścisz w nich dwa razy więcej ciuchów.
- Myślisz, że mi się chce to wszystko wypakować, składać i ponownie pakować?
- A masz inny wybór? Inaczej będziesz się męczyć i denerwować.
- No dobra, nich ci będzie. Do zobaczenia!
Na dworzec odwieźli nas tata, pani Zosia i Aleksander. Zgotowali nam bardzo wzruszające pożegnanie. Nie chciałam ich zostawiać, byli moją jedyną rodziną, za którą zaczynałam tęsknić.
Serdecznie ucałowałam i uściskałam wszystkich. Tata starał się być twardy, ale widziałam jak w jego oczach kręcą się łezki. Pani Zosia starała się go pocieszyć, ale cóż… To zrozumiałe, że było mu ciężko. Został sam. W zasadzie z pielęgniarką, ale to nie to samo, co ja.
- Będę tęsknić. Kocham cię – wyszeptałam mu do ucha i poszłam w stronę odprawy. Sama zaczęłam płakać, ale dopiero, kiedy zniknęłam im z pola widzenia. Na szczęście była ze mną Klaudia, która objęła mnie serdecznie i powiedziała, że już za trzy godziny będę mogła do niego zatelefonować.
- A poza tym jedziemy do Madrytu, dziewczyno! – rzekła. – Będziemy się bawić, zwiedzać miasto, podrywać przystojnych Hiszpanów! Ten twój Aleks będzie mógł się schować!
- Jedziemy tam się uczyć.
- Tak, tak, to też – uśmiechnęła się zawadiacko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz