- Wróciłam! – krzyknęłam,
wchodząc do niewielkiego mieszkania na wrocławskim Ostrowie Tumskim.
Byłam potwornie zmęczona. Przytaszczyłam do domu dwie pełne reklamówki,
po drodze zapłaciłam wszystkie rachunki i nie miałam już siły na nic
innego. Rozejrzałam się po salonie w poszukiwaniu taty, ale go nie
znalazłam. – Cześć, tatku – rzuciłam, otwierając drzwi do jego pokoju.
Mój siwy ojczulek ślęczał nad swoim klaserem ze znaczkami i bacznie
przyglądał się swoim nabytkom. Przywitał mnie czułym spojrzeniem i
serdecznym uśmiechem. – Wszystko w porządku?
- Tak, tak.
- Przygotuję kolację – powiedziałam, zamykając za sobą drzwi.
Mój
tata był sześćdziesięciopięcioletnim, siwym mężczyzną o szarych,
szczerych oczach. Od zawsze był dla mnie najważniejszą osobą w życiu.
Nie mieliśmy nikogo poza sobą. Tata dawał mi wszystko czego zapragnęłam,
spełniał moje marzenia, pomagał mi i zawsze był przy mnie. Moja mama
zmarła, dlatego nie mogła być z nami. Odeszła podczas porodu. Sama
zdecydowała się na śmierć. Miała czterdzieści lat i pomimo tego, że
ciąża przez dziewięć miesięcy nie była zagrożona, to przy porodzie
pojawiły się komplikacje. Lekarze musieli wybierać czyje życie uratują –
moje, czy mamy. Ona sama podjęła decyzję. Byłam jej niespełnionym
marzeniem, wiele lat razem z tatą starali się o mnie, i wreszcie, kiedy
miałam się pojawić, nie mogła odebrać mi życia. Wolała poświęcić swoje.
- Jak w szkole? – zapytał tatko, który po chwili pojawił się w kuchni.
- W porządku. Miałam egzamin, ale na szczęście nie był tak trudny jak to sobie wyobrażałam. Powinnam zaliczyć.
- To świetne – odparł, upijając łyk gorzkiej herbaty ze swojego ulubionego kubka.
Byłam
studentką malarstwa. Kiedyś uczyłam się dziennie, lecz z powodu choroby
taty musiałam przenieść się na zaoczne zajęcia. Potrzebowaliśmy
pieniędzy na drogie leki. Tata miał problemy z sercem. Jak już
wspomniałam, żył dzięki drogim lekom. Jedynym, naprawdę skutecznym
lekiem i rozwiązaniem wszystkich naszych problemów, była operacja. Lecz
na tą nas nie było stać. Po prostu nie mieliśmy pięćdziesięciu tysięcy
euro!
Aby
zapewnić nam dobre warunki, pracowałam w kawiarni jako kelnerka,
nieopodal naszego domu, a po godzinach tłumaczyłam teksty z języka
hiszpańskiego. Od czasu do czasu udzielałam także korepetycji młodzieży
gimnazjalnej. Wiadomo, że nie było to spełnienie moich marzeń. Chciałam
zostać malarką. I tatko ubzdurał sobie, że za wszelką cenę spełni moje
marzenie. Wraz z synem naszej sąsiadki, pani Zosi, wynalazł specjalny
program przygotowany przez wrocławską ASP, który pomagał ludziom z
problemami finansowymi. Za niewielką cenę można było wyjechać do jednego
z trzech miast: Rzymu, Madrytu lub Londynu, i studiować wybrany
kierunek. Z jednej strony cieszył mnie ten pomysł i upór tatki, ale z
drugiej nie chciałam zostawiać go tu samego, zwłaszcza, że był chory.
Lecz mimo wszystko wypełniliśmy i wysłaliśmy wniosek. Pozostało czekać
na odpowiedź.
- W
południe odwiedziła mnie pani Zosia – powiedział tata, nakrywając do
stołu. – Zaprosiłem ją na wieczór. Przepraszam, powinienem cię
uprzedzić. Mam nadzieję, że mamy dodatkową porcję.
-
Tak, spotkałam ją na klatce jak wracałam do domu – odparłam, stawiając
na stole dzbanek z kompotem wiśniowym. Pogłaskałam po ramieniu tatę, aby
przekazać mu, że nic wielkiego się nie stało. Miał już swoje lata i
coraz częściej zdarzało mu się zapominać o pewnych sprawach. Miałam
tylko nadzieję, że to nie jest spowodowane żadnymi dysfunkcjami
mózgowymi. Jakby stracił teraz pamięć, to byłabym załamana! Nie dość
cierpi z powodu serca? – A jak wizyta? Byłeś u lekarza?
- Tak. Jest bez zmian.
- Dobrze, że nic się nie pogarsza.
- Doktor Borowski kazał cię pochwalić, bo dieta i wszelkie twoje starania pomagają. Najważniejsze, że choroba nie postępuje.
- A kiedy kolejne badanie?
-
Za miesiąc. Już wpisałem datę i godzinę do kalendarza, nie martw się –
powiedział z uśmiechem. – Otworzę – dodał, kiedy po mieszkaniu rozległ
się dzwonek do drzwi.
Nim
zdążyłam postawić na stole kolejny półmisek, w mieszkaniu rozległ się
perlisty śmiech pani Zosi. Kobieta ta była po pięćdziesiąte, miała
długie blond włosy oraz śliczne, granatowe oczy. Nosiła eleganckie
stroje podkreślające jej wydatny biust oraz zgrabne nogi. Nie należała
do najszczuplejszych osób na świecie, ale tusza nie przeszkadzała jej w
zachowaniu dobrej energii i zdrowego ducha. Wzbudzała ogólną sympatię,
głównie przez swoje poczucie humoru oraz gadatliwość.
- Witaj, Perełko – powiedziała na mój widok. – Pięknie tu pachnie. Co dobrego przygotowałaś?
- Gotowanego kurczaka z sałatką.
- Wygląda wspaniale. Pomóc ci w czymś?
- Nie, dziękuję. Już kończę, więc niech pani usiądzie. Podać coś do picia?
-
Nie, wystarczy mi kompot – powiedziała, nalewając do szklanki odrobinę
różowego płynu. – Wojtuś, jak badania? – zapytała ojca.
Pani
Zosia była wyjątkowo barwną osobą. Miała ciekawą przeszłość. Była
światowej sławy modelką, występującą pod pseudonimem Dirty Rosa, ale
przez nieszczęśliwy wypadek rowerowy, któremu uległa podczas
romantycznej schadzki z hollywoodzkim aktorem, uszkodziła sobie kolano i
niestety musiała zrezygnować z dobrze zapowiadającej się kariery. Na
ile autentyczna jest ta historia? Nie wiem, ale mówi się, że w każdej
plotce jest odrobina prawdy. Z namiętnego romansu ze wspomnianym aktorem
powstał jedyny syn pani Zosi – Aleksander, który nie utrzymywał żadnych
kontaktów z ojcem. Wychował go zupełnie inny mężczyzna, który już nie
żył, ale to jego traktował jak rodzica.
- Smacznego – powiedziałam, siadając do stołu.
Gawędziliśmy
o normalnych, codziennych sprawach. Nie lubiliśmy poruszać smutnych
tematów, dlatego nie rozmawialiśmy o wiadomościach ze świata: o
trzęsieniu ziemi w Chinach, o bankructwie Grecji, wypadku samochodowym, w
którym zginęło pięć osób. Kręciliśmy się raczej wokół sztuki i kultury,
gdyż każde z nas miało niemałą wiedzę na ten temat. Często zdarzały nam
się wspólne wyjścia do muzeów czy wystawy.
-
W przyszłym tygodniu ma być wystawa malarstwa surrealistycznego z
Francji w Muzeum Narodowym – powiedziała pani Zosia. – Możemy się na nią
wybrać po niedzielnej mszy. Oczywiście jeśli nie macie żadnych innych
planów.
- Świetny
pomysł – zawtórował jej tata, dla którego pani Zosia była bardzo dobrą
przyjaciółką. Spędzali razem czas, kiedy ja byłam na uczelni albo w
pracy.
- A Aleksander idzie z nami? – zapytałam.
- Aleks? Zapytam.
Aleksander
Brodnicki, syn pani Zosi, był mi bardzo dobrze znany. Swego czasu
tworzyliśmy parę, jednak nic wielkiego z tego nie wyszło. Aleks był
fajnym chłopakiem, poukładanym, inteligentnym, ale za bardzo lubił
imprezy oraz dziewczyny. Ja byłam raczej cicha, taka szara myszka, nie
rzucałam się w oczy, a on zawsze zabiegał o uwagę. Nie miałam nic
przeciwko, ale ja nie pasowałam do jego świata. Jednak Aleksander, jak
każdy facet, nie lubił ponosić porażek. Cały czas za mną latał,
obdarowywał mnie prezentami i licznymi zaproszeniami. Byłam nieugięta.
Wiedziałam, czego chcę, a na liście moich pragnień nie było chłopaka
takiego jak Aleks. Aczkolwiek jak każda dziewczyna marzyłam o wielkiej
miłości.
- Byłbym
zapomniał. – Tatko puknął się w głowę i odszedł do stołu. Z
zaciekawieniem patrzyłam na to co robi. Stanął przy barku i wyjął z
niego białą kopertę. – Do ciebie – dodał, wręczając mi ją.
Wystarczyło mi jego spojrzenie na adresata. Literki układały się w jedno słowo, które mówiło wszystko. Madrid.
Z uśmiechem spojrzałam w szare tęczówki tatki, który zachęcił mnie do
rozerwania koperty. Tak też zrobiłam. Z prędkością światła przeczytałam
jej zawartość, a kiedy doszłam do ostatniego zdania, które głosiło: Bienvenidos a la Complutense Universidad, wyskoczyłam do góry jak oparzona i z radością rzuciłam się tacie na szyję!
- Dostałam się! Dostałam!
Tata
ucałował mnie serdecznie w oba policzki. Powtarzał, że jest ze mnie
dumny, że bardzo się cieszy. Nie mogłam uwierzyć, że będę studiować w
najpiękniejszym mieście na świecie, w Madrycie, który od kilku lat był
moim celem. Był moim pierwszym punktem na mapie marzeń! W tamtym
momencie czułam, że wszystko będzie dobrze. Byłam bardzo szczęśliwa.
Jednak chwilę potem uświadomiłam sobie, że zostawię tatę całkiem samego.
- Nie martw się –
powiedziała pani Zosia, poklepując mnie po ramieniu. – Zaopiekuję się
Wojtusiem. Ze mną nic mu się nie stanie.
- To duża odpowiedzialność.
-
Perełko, ja mam doświadczenie. Miałam trzech mężów, jeden zmarł na
raka, więc wiem jak obchodzić się z chorymi. Jak to się mówi… Nie ucz
ojca jak dzieci robić – powiedziała, uśmiechając się zalotnie do mojego
taty. – A poza tym jest też Aleks, który będzie pomagać w codziennych,
domowych obrzędach. A jak będzie trzeba to wynajmie się pielęgniarkę.
Twoja edukacja jest teraz najważniejsza. Jesteś młoda, korzystaj z
życia!
- Pani Zosia
ma rację, Asiu. – Tata spojrzał na mnie i mocno przytulił mnie do swojej
piersi. Czułam nierówne bicie jego serca. Przeraziłam się, bo
wiedziałam, że ono w każdej chwili może stanąć. Nie wybaczyłabym sobie,
gdyby był wtedy w domu sam. Całkiem bezradny. Bez pomocy.
-
Pielęgniarka to chyba najrozsądniejszy pomysł – powiedziałam. Tata nie
pozwoliłby mi zrezygnować z wyjazdu. Jakby było trzeba to przywiązałby
mnie do siedzenia w samolocie i siłą zmusiłby mnie do wylotu. Taki już
był. Liczyłam się bardziej, niż jego własne zdrowie. – Muszę tylko
znaleźć na nią pieniądze. Przynajmniej na pierwsze miesiące. W Madrycie
znajdę jakąś pracę, będę zarabiać w Euro, więc będzie nam lżej.
-
Perełko, nie martw się pieniędzmi. Ja wam pomogę – powiedziała pani
Zosia. – Oddasz mi jak będziesz miała wolne środki. Najważniejsze jest
teraz twoje dobro. Wiesz, że jesteś dla mnie jak córka i chcę, abyś była
szczęśliwa.
- Jestem. Dziękuję za wszystko. Jest pani kochana – odparłam, mocno się do niej przytulając. – Tatku, a co z Klaudią? Dzwoniła?
- Nie.
Od
razu pognałam po telefon komórkowy. Klaudia Lenartowicz była moją
przyjaciółką. Poznałyśmy się w szkole podstawowej, wiele godzin wspólnie
spędzałyśmy w świetlicy, czekając na rodziców. Tak się narodziła nasza
przyjaźń, która przeżyła czasy gimnazjum, liceum oraz późniejsze lata.
Klaudia
pochodziła z patologicznej rodziny. Jej ojciec był alkoholikiem, z
którym walczyła matka. Kłótnie i awantury były codziennością w ich domu.
Dopiero kiedy ten barbarzyńca zmarł, mogły na nowo zacząć żyć, ale i
tak nie miały pieniędzy na dalszą naukę Klaudii. Dziewczyna poszła więc
do pracy. Była barmanką w nocnym klubie, ale czasami była główną
atrakcją wieczoru i dawała koncerty. Wówczas zarabiała więcej.
Nie
miałam problemów z namówieniem jej na projekt, w którym i ja wzięłam
udział. Klaudia chciała wyrwać się z tej dziury, a kiedy usłyszała o
Madrycie ucieszyła się jak dziecko. Nigdy nie była za granicą, więc
bardzo pociągał ją ten świat.
Byłyśmy
kompletnie różne. Klaudia była niewysoką brunetką z pięknymi, długimi
włosami. Lubiła głośną muzykę, dzikie tańce, hałas i gwar. Prawdziwa
miastowa dziewczyna. Dużo mówiła, zarażała śmiechem, miała szalone
pomysły, które zazwyczaj realizowała. Kiedy coś sobie postanowiła,
dążyła do tego, choćby po trupach. Odwagą pewnie zawstydziła niejednego
twardziela.
A ja? Ja
byłam inna, nie tylko wizerunkowo, ale także charakterologicznie. Miałam
długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Interesowała mnie kultura i
sztuka, lubiłam ciche i spokojne miejsca. Ukojenie odnajdywałam w
klasycznej muzyce, książkach lub puzzlach. Jak to się stało, że tak dwa
odmienne osobniki, które na dobą sprawę w ogóle nie powinny się lubić,
zaprzyjaźniły się? Nie mam pojęcia, ale jak powiedział ktoś mądry –
przeciwności się przyciągają. Pomimo wielu sprzeczności, ja i Klaudia
znalazłyśmy wspólny język, byłyśmy jak siostry, jedna za drugą
wskoczyłaby w ogień. Kochałyśmy się i nikt nie miał ku temu wątpliwości.
- Cześć! Dostałam
się, dostałam! – krzyknęłam do słuchawki. – Nie mogę w to uwierzyć. Jadę
do Madrytu, zobaczę to, o czym do tej pory tylko czytałam w książkach!
To niesamowite! A ty? Dostałaś list?
-
Ja? – Klaudia miała smutny głos. Zrobiła krótką pauzę, po czym rzekła: –
Widzisz Asiulka, ja… Ja też się dostałam! – Obydwie wybuchłyśmy
śmiechem. Zaczęłyśmy sobie opowiadać, co będziemy robić w Madrycie. Już
teraz snułyśmy plany, choć wyjazd miał być dopiero za kilka tygodni. Nie
mogłyśmy uwierzyć, że nasze życie się zmienia. Od tamtej chwili
wszystko miało wyglądać inaczej, miałyśmy nadzieję, że lepiej. Nie
mogłyśmy się tego doczekać!
Tego
ranka, w dniu mojego wyjazdu, wstałam bardzo wcześnie. Nosiło mnie i
już o szóstej miałam szeroko otwarte oczy. Postanowiłam nie marnować
czasu i od razu wzięłam się za przygotowania. Długa kąpiel, uprzątnięcie
pokoju, dokończenie pakowania. Moja torba nie była ogromna, ale byłam
pewna, że mam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Na wierzch wrzuciłam
tylko kosmetyczkę, z której korzystałam jeszcze nad ranem i spokojnie,
bez najmniejszych problemów zamknęłam zamek. Spojrzałam na torbę i
mimowolnie się uśmiechnęłam.
To już dziś.
W
kuchni czekał już na mnie tata i śniadanie. Wszystko było tak jak
zawsze: tosty, marmolada, kakao i sok pomarańczowy. Żadnych zmian.
Cieszyłam się, że z mojego wyjazdu nie robi się wielkiego „halo”.
O
czym rozmawialiśmy? O tym co zawsze. O pięknej, jesiennej pogodzie, o
wczorajszym filmie, który wspólnie oglądaliśmy w telewizji, o tym, co
tata zobaczył na porannych zakupach na targu. Będzie mi brakować tych
rozmów. Z tatą zawsze dobrze się rozumieliśmy, niemalże bez słów. Był
dla mnie jak przyjaciel, więc to normalne, że już wtedy zaczęłam
tęsknić.
Zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam uśmiechnięte zdjęcie mojej przyjaciółki.
- Klaudia – powiedziałam do taty i nacisnęłam zieloną słuchawkę. – Cześć, co tam?
- Zwariuję!
- Co się stało?
-
Zaspałam i teraz na gwałt się pakuję. Mam dwie walizki, a mimo to nic
się w nich nie mieści. Kiedy patrzę na ciuchy, które jeszcze zalegają w
mojej szafie, to mnie ściska w żołądku! Gdzie ja mam to upchać?
-
Spokojnie, masz jeszcze dużo czasu – powiedziałam, spoglądając na
zegarek na ręce. – Ale udzielę ci jednej rady. Poskładaj wszystkie
ubrania w kostkę i ułóż jedno na drugim. Gwarantuję ci, że walizki
wydadzą się dwa razy większe i zmieścisz w nich dwa razy więcej ciuchów.
- Myślisz, że mi się chce to wszystko wypakować, składać i ponownie pakować?
- A masz inny wybór? Inaczej będziesz się męczyć i denerwować.
- No dobra, nich ci będzie. Do zobaczenia!
Na
dworzec odwieźli nas tata, pani Zosia i Aleksander. Zgotowali nam
bardzo wzruszające pożegnanie. Nie chciałam ich zostawiać, byli moją
jedyną rodziną, za którą zaczynałam tęsknić.
Serdecznie
ucałowałam i uściskałam wszystkich. Tata starał się być twardy, ale
widziałam jak w jego oczach kręcą się łezki. Pani Zosia starała się go
pocieszyć, ale cóż… To zrozumiałe, że było mu ciężko. Został sam. W
zasadzie z pielęgniarką, ale to nie to samo, co ja.
-
Będę tęsknić. Kocham cię – wyszeptałam mu do ucha i poszłam w stronę
odprawy. Sama zaczęłam płakać, ale dopiero, kiedy zniknęłam im z pola
widzenia. Na szczęście była ze mną Klaudia, która objęła mnie serdecznie
i powiedziała, że już za trzy godziny będę mogła do niego
zatelefonować.
- A
poza tym jedziemy do Madrytu, dziewczyno! – rzekła. – Będziemy się
bawić, zwiedzać miasto, podrywać przystojnych Hiszpanów! Ten twój Aleks
będzie mógł się schować!
- Jedziemy tam się uczyć.
- Tak, tak, to też – uśmiechnęła się zawadiacko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz