Niedziela. Uwielbiam
niedzielę, bo wiąże się z błogim lenistwem. Nigdy nic nie robiłam w ten
dzień. Wszelkie obowiązki domowe, zakupy, nawet nauka, odchodziły w
niepamięć. Spędzałam czas w samotności, na świeżym powietrzu, z książką w
jednej ręce i pyszną drożdżówką w drugiej.
Wybrałam
się do parku. Ubrałam się w zwiewną sukienkę oraz letnie sandałki i
poszłam prosto do parku Retiro. Chciałam tam spędzić tyle czasu, ile
mogłam, dlatego zabrałam ze sobą koc, plecak z prowiantem i książkę,
dzięki której mogłam się zrelaksować. Na samą myśl o wylegiwaniu się w
słońcu, zajadaniu lodów od ulicznych sprzedawców, słuchaniu radosnych
śmiechów dzieci z pobliskiego placyku, uśmiech cisnął mi się na usta.
Cisza i spokój. Zero hałaśliwych koleżanek, zero nienormalnych piłkarzy,
którzy nie szanują własnego życia (mam na myśli Crisa i jego„rumaka”),
zero obowiązków i problemów. Tylko ja, książka i słońce. Raj!
Nic
nie zapowiadało tragedii. Dzień jak co dzień. Dosłownie! Bo czymże
byłby mój zwykły, wolny dzień, gdyby nie spotkanie z moim „ulubionym”
kolegą, który wszędzie za mną łaził! Już powoli miałam tego dość.
Cristiano przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona i nic nie
powstrzymywało go przed zaprzestaniem nachodzenia mnie w domu, pracy,
szkole. Był wszędzie! Nie raz i nie dwa razy mówiłam mu, aby dał mi
wreszcie święty spokój. Tak bardzo tego chciałam! Nie ze względu na
Irinę, której lekko się obawiałam – chociaż ona też dorzuciła do tego
swoje dwa grosze. Chciałam mieć spokój, bo przyjechałam do Madrytu się
uczyć i nie pisałam się na żadne romanse ze sławnymi Gwiazdorami!
-
Śledzisz mnie? – zapytałam chłodno, kiedy tylko Cris stanął nade mną i
rzucił swój cień prosto na mnie. Nawet nie chciałam na niego patrzeć.
Miałam tego serdecznie dość!
-
Nie – odparł, a zaraz potem usłyszałam cichutki, dziecięcy śmiech.
Dopiero to zmusiło mnie, aby spojrzeć w jego stronę. Nade mną stał
uśmiechnięty Cristiano, ze ślicznym, małym chłopczykiem na ramionach.
Zdziwił mnie ten widok. Chłopiec nie spuszczał ze mnie oka, miał taką
milutką buźkę, piękne, duże oczka i wyglądał tak samo jak Cris. –
Potrzebuję pomocy. Umówiłem się z Irmą, że dzisiaj zajmie się moim
synkiem, ale jak to z nią bywa, nie może, bo Angel zabrał ją na
wycieczkę za miasto. Byłem u was w domu, ale Klaudii też nie zastałem.
Zadzwoniłam do Karima, są oczywiście razem. Powiedzieli mi, że jesteś
tutaj. Jesteś moją ostatnią deską ratunku.
- Słucham? Ja się nie znam na dzieciach, Cristiano. Nie mogę ci pomóc, przepraszam.
-
Przestań się wydurniać – powiedział, sadzając chłopca koło mnie, na
kocu. – Moja mama pojechała na Maderę, bo musi pomóc siostrze, a Irina
jest w Nowym Jorku. Nie mam z kim go zostawić.
- A ty?
- Ja mam pracę. Jadę na wywiad, a później kręcę reklamówkę. To tylko jeden dzień. Proszę cię.
Spojrzałam na chłopca, który zaczął bawić się moją książką i westchnęłam.
Zawsze się w coś wpakuję.
Pokiwałam
twierdząco głową, aczkolwiek nie było to zbyt przekonywujące. Nie
znałam się na dzieciach, nie umiałam się nimi opiekować. Miałam
nadzieję, że zarówno ja, jak i to dziecko, przeżyjemy ten dzień i pod
wieczór będziemy cali i zdrowi.
-
Nazywa się tak samo jak ja, ale wszyscy mówią do niego Junior – rzekł
Gwiazdor, poczym kucnął przed chłopcem i patrząc mu w oczka, powiedział:
– To ciocia Asia, zaopiekuje się tobą dzisiaj, dobrze?
Chłopczyk pokiwał lekko główką.
- A kiedy po mnie przyjedziesz? – zapytał, lekko się jąkając.
-
Tatuś przyjedzie po ciebie wieczorkiem. Nie bój się. Będziesz mieć
superowy dzień. – Cris pocałował synka w czubek główki, poczym zwrócił
się jeszcze do mnie. – Jestem twoim dłużnikiem. Nie wiem jak ci
dziękować.
- Drobiazg – skłamałam z uśmiechem.
- Lecę, bo się spóźnię. Bądź grzeczny, Junior. Pa!
Pięknie! Zostałam etatową ciocią.
Spojrzałam
na Juniora, on spojrzał na mnie. Siedzieliśmy w bezruchu i sama nie
wiem, kto kogo bał się bardziej. Posłałam mu nieśmiały uśmiech, co
natychmiast odwzajemnił.
- Pójdziemy do zoo? – zapytał.
-
Do zoo? Ja nie wiem, gdzie to jest. Mieszkam tutaj od niedawna, wiesz?
Może być coś innego? Chodźmy tam, na tamten plac zabaw.
-
Wolałbym zoo… - Junior spuścił główkę i smutno wpatrywał się w kamień
leżący nieopodal. Serce mi się krajało, kiedy widziałam go takiego
załamanego. Chciałam jakoś poprawić mu humor, dlatego poszliśmy na lody.
Usiedliśmy na białej
ławce w parku. Junior zajadał się czekoladowymi gałkami lodowymi,
brudząc sobie całe rączki i buzię. Wesoło machał nóżkami, gdyż nie
sięgał jeszcze ziemi, gawędził, a ja próbowałam go zrozumieć. Jednak nic
mi z tego nie wyszło. Jedynym słowem, które dość często powtarzał było
„zoo” i wówczas zrozumiałam, że będzie to dla mnie bardzo ciężki dzień,
jeśli w końcu tam nie pójdziemy.
Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam numer należący do Gonzalo.
-
Cześć, co tam? – powiedział. – Jest niedziela, mamy piękną pogodę, ja
nie mam treningu, więc pomyślałem sobie, że zabiorę cię na miły spacer i
lody. Co ty na to?
- Bardzo fajnie, ale właśnie jestem w parku i jem lody. Trochę się spóźniłeś.
- O! Jaka szkoda… Ktoś mnie wyprzedził i postanowił umilić ci dzień?
-
Coś w tym stylu – powiedziałam, spoglądając na małego chłopczyka. –
Jestem w Retiro razem z synem Cristiano. Muszę się dzisiaj nim
opiekować.
- Ah, rozumiem… Może do was dołączę, co?
- A wiesz gdzie jest zoo?
- No pewnie!
- W takim razie zgoda. Zaczekamy na ciebie w tej małej kawiarence nieopodal. Napijemy się i zjemy coś.
- Jasne, będę za dwadzieścia minut. I mam dla ciebie niespodziankę!
- Niespodziankę? Jaką?
- Przekonasz się. Do zobaczenia! – powiedział, odkładając słuchawkę.
Niespodzianka?
Bardzo mnie to zastanawiało. Gonzalo miewał szalone pomysły, dlatego
obawiałam się tego, co tym razem wpadło mu do głowy. Momentami bałam się
jego zwariowanych idei.
Poszliśmy do wspomnianej kawiarenki, Junior gaworząc i dojadając lody, a ja ciągle myśląc o niespodziance Gonzalo.
Usiedliśmy
przy niewielkim stoliku na świeżym powietrzu. Chłopiec zażyczył sobie
kotleta z grzybami, a ja wzięłam danie ryżowe. Czekaliśmy na Gonzalo,
który miał się pojawić lada moment. Junior nie przestawał mówić, był
bardzo męczącym dzieckiem, ale równie słodkim. Nie potrafiłam mu
odmówić, dlatego spełniałam każdą jego zachciankę. Nie wiem, czy nie za
bardzo go rozpieszczałam. Miałam nadzieję, że Cris nie będzie na mnie o
to zły. W końcu nie zostawił mi żadnej instrukcji obsługi swojego
dziecka.
- Siema,
siema! – Gonzalo wpadł tak nagle, że aż podskoczyłam ze strachu na
dźwięk jego głosu. Przywitał się ze mną całusami w policzki, a Juniora
potargał po włosach i przybił mu piątkę. Usiadł między nami, zabawiając
chłopca i komplementując jego posiłek, tak aby bardziej zachęcić go do
jedzenia. Poskutkowało. – Jak spacer?
-
Początkowo było fajnie – powiedziałam, przypominając sobie swój samotny
dzień z książką. – Później wszystko wywróciło się do góry nogami.
- Macie w planach zoo?
-
Tak! – krzyknął Junior, podnosząc do góry rączki. Zaśmialiśmy się i z
czułością wpatrywaliśmy się w rozweseloną buzię chłopczyka.
Potwierdziłam jego słowa kiwnięciem głowy, co Gonzalo przyjął szerokim
uśmiechem.
- To pójdziemy do zoo.
- Pipita, a co to za niespodzianka?
-
Ah, zapomniałbym! Rozmawiałem wczoraj z moim znajomym ze szpitala.
Załatwiłem ci wolontariat, o którym tak marzyłaś – powiedział, zapisując
na chusteczce adres szpitala. Wręczył mi ją, mówiąc: – Musisz pójść tam
jutro na spotkanie, obgadać szczegóły i dowiedzieć się wszystkiego.
-
Naprawdę? Jajku, jak cudownie.Dziękuję – powiedziałam z
podekscytowaniem. Od razu rzuciłam mu się na szyję, co chłopak przyjął
szczerym śmiechem. – Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć.
-
Wystarczy buziak – rzekł, nastawiając policzka. Bez zastanowienia
spełniłam jego polecenie. Sama nie potrafiłabym sobie tego załatwić, ale
dzięki pomocy Gonzalo, wszystko tutaj, w Madrycie, przychodziło mi
łatwiej.
- Zakochana
para, zakochana para – zaśpiewał Junior, odrywając się od jedzenia.
Szybko odsunęłam się od przyjaciela. Na moich policzkach pojawiły się
różowe rumieńce, gdyż czułam się nieco zakłopotana.
Wycieczka
do zoo okazała się bardzo trafnym pomysłem, zwłaszcza, że pogoda
dopisywała. Junior był zachwycony! Biegał od klatki do klatki, chciał
zobaczyć każde zwierzątko, zrobić im zdjęcia, dotknąć. Trudno było mu
wytłumaczyć, że lew to dzikie zwierzę, które dzieci zjada na śniadanie. W
zamian poszliśmy przejechać się na wielbłądach i nakarmić kozy,
biegające wolno po dziedzińcu. Uśmiech nie schodził z jego słodkiej
twarzyczki.
Ja i
Gonzalo również dobrze się bawiliśmy. Miło spędziliśmy czas w swoim
towarzystwie, spacerując alejkami i rozmawiając o przyziemnych sprawach.
Lepiej się poznaliśmy. Czułam, że Argentyńczyk staje się mi bardzo
bliski. Był dobrym duchem Madrytu. Mojego Madrytu. W jego towarzystwie
spotykały mnie same miłe rzeczy, zapominałam o szkole i problemach, o
Crisie, który wiecznie za mną latał i nie dawał mi spokoju, o
zakręconych współlokatorkach. I wydawało mi się, że Gonzalo także widzi
we mnie przyjaciółkę. Chyba polubił mnie za to, że traktowałam go
normalnie. Nie jak piłkarza, nie jak supergwiazdę, ale jak zwykłego
chłopaka, kolegę, z którym można wszystko zrobić i o wszystkim
porozmawiać.
Wróciliśmy
do domu. W kuchni zastałam Klaudię siedzącą na kolanach Karima Benzemy.
Całowali się namiętnie i nawet nie zauważyli, że weszłam do środka.
Świata poza sobą nie widzieli, ale ja wiedziałam, że to tylko przelotny
romans. Pociągali siebie fizycznie, nie miało to nic wspólnego z
prawdziwym uczuciem. Zasmuciło mnie to, bo podważali moją wiarę w
prawdziwą miłość. No, ale każdy mógł żyć na swój sposób…
-
Przepraszam – powiedziałam, poczym „para” odsunęła się od siebie.
Benzema posłał mi zawadiacki uśmiech, ale większą uwagę skupił na
Juniorze, który kurczowo trzymał się mojej dłoni. Chłopiec wyrwał się i
wpadł wprost w ramiona ukochanego „wujka”.
- Jak wam minął dzień? – zapytała Klaudia, stawiając przede mną i Gonzalo szklanki z wodą.
- Było miło, prawda?
- Tak – przytaknęłam. – Byłam w parku, później spotkałam Crisa, który podrzucił mi dziecko do opieki, a potem umówiłam się z Pipitą i wszyscy razem poszliśmy do zoo. Wybieracie się gdzieś? – zapytałam, zauważając odświętne stroje przyjaciół.
- Tak. Idziemy do klubu potańczyć. Czekamy na Irmę, która wiecznie się przebiera i poprawia fryzurę. Może pójdziecie z nami?
-
Nie mogę. Muszę jechać do domu, bo mam jeszcze kilka spraw do
załatwienia – powiedział Gonzalo, poczym wstał od stołu. – W zasadzie to
już muszę lecieć. Bawcie się dobrze. Pa, Asiu!
Pocałowałam go na pożegnanie i odprowadziłam do drzwi.
- A ty, ziom, idziesz z nami? – zapytał Karim.
Karim
pomimo tego, że był Francuzem i kochał wszystko, co wywodziło się z
jego kraju: sery, żabie udka i francuskie pocałunki, to zachowywał się
jak rdzenny Amerykanin z Miami. Zachowywał się nonszalancko i tak też
się ubierał. Lubił spędzać czas na plaży w otoczeniu dziewczyn w bikini,
chętnie pływał na desce, zajadał się hamburgerami, używał samoopalacza i
do wszystkich, niezależnie od płci, mówił„chłopie” lub „ziomalu”. Było
to trochę irytujące, bo chłopak wywodzący się z tak pięknego kraju, z
bogatą tradycją i kulturą, robił wszystko, aby postrzegano go jako
zupełnie kogoś innego, ale nic nie mogłam na to poradzić. Karim był jaki
był i skoro w takim wydaniu spodobał się Klaudii, to musiałam go
zaakceptować.
- Nie,
przecież jest Junior – powiedziałam, wskazując na chłopczyka, który
ledwie żył. Miał wyczerpujący dzień i nie miał już siły na nic innego.
Byłam ciekawa, kiedy Cris po niego przyjedzie. Junior musiał szybko
znaleźć się w łóżku.
-
Jestem gotowa! – Z łazienki wyskoczyła Irma w krótkiej, błyszczącej
sukience oraz natapirowanymi włosami. Cała trójka zebrała swoje rzeczy i
wyszła nim zdążyłam życzyć im udanej zabawy.
Minęła godzina, a potem dwie. Nerwowo spoglądałam na zegarek oraz na Juniora, który już smacznie spał w moim łóżku.
Dosyć tego!
Wykręciłam numer do Cristiano. Minęło pięć sygnałów zanim raczył podnieść słuchawkę.
- Tak?
- Gdzie ty jesteś? Zapomniałeś już, że opiekuję się twoim synem?
-
Nie, jestem ci za to dozgonnie wdzięczny – powiedział. W tle słyszałam
śmiechy ludzi i głośną muzykę. No tak, mogłam się tego spodziewać.
Praca, którą miał do wykonania dawno się już skończyła. Teraz bawił się w
klubie, prawdopodobnie z Karimem, Klaudią i resztą towarzystwa, a mnie
wykorzystał jako bezpłatną pomoc domową. – Asiu, nie mogę teraz po niego
przyjechać. Jestem trochę zajęty.
- Czym? Piciem, tańczeniem i zabawianiem się z panienkami?
- Z panienkami? Nie, to całkiem miłe dziewczyny – zarechotał. – Przyjadę po niego później. Nie przejmuj się.
-
Cris, Junior już śpi. Pytał o ciebie. Mój akademik to nie jest miejsce
dla małych dzieci. Jeśli ktoś się o tym dowie, to mnie wyrzucą!
Przyjeżdżaj tutaj szybko!
- Dobra, dobra… Będę jutro rano. Śpijcie dobrze. Pa!
- Ale Cristiano! Halo?! Cris?!
Co za bezczelny typ!
Nie
pozostało mi nic innego, jak zaopiekowanie się małym Juniorem przez
całą nos. Zajęłam miejsce na łóżku tuż obok niego i tak przespaliśmy
całą noc. Miałam problemy z zaśnięciem, bo nie mogłam przestać myśleć o
Cristiano i jego nieodpowiedzialnym zachowaniu. Nie dość, że podrzucił
mi dziecko niespodziewanie, niemalże wcisnął mi je na siłę, to jeszcze
miał czelność wykorzystać mnie do tego stopnia, że nie raczył go
odebrać. I on ma odwagę nazywać siebie ojcem? Jaki z niego ojciec?
Dzięki Bogu, mój był stokroć lepszy! Nie wyobrażałam sobie, że mój tatko
mógłby zostawić mnie pod opieką, bądź co bądź, obcej dziewczyny, nie
odebrać mnie na czas i w tym samym momencie bawić się w najlepsze w
nocnym klubie.
Skandal!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz