07. Jestem twoim dłużnikiem.

Niedziela. Uwielbiam niedzielę, bo wiąże się z błogim lenistwem. Nigdy nic nie robiłam w ten dzień. Wszelkie obowiązki domowe, zakupy, nawet nauka, odchodziły w niepamięć. Spędzałam czas w samotności, na świeżym powietrzu, z książką w jednej ręce i pyszną drożdżówką w drugiej.
Wybrałam się do parku. Ubrałam się w zwiewną sukienkę oraz letnie sandałki i poszłam prosto do parku Retiro. Chciałam tam spędzić tyle czasu, ile mogłam, dlatego zabrałam ze sobą koc, plecak z prowiantem i książkę, dzięki której mogłam się zrelaksować. Na samą myśl o wylegiwaniu się w słońcu, zajadaniu lodów od ulicznych sprzedawców, słuchaniu radosnych śmiechów dzieci z pobliskiego placyku, uśmiech cisnął mi się na usta. Cisza i spokój. Zero hałaśliwych koleżanek, zero nienormalnych piłkarzy, którzy nie szanują własnego życia (mam na myśli Crisa i jego„rumaka”), zero obowiązków i problemów. Tylko ja, książka i słońce. Raj!
Nic nie zapowiadało tragedii. Dzień jak co dzień. Dosłownie! Bo czymże byłby mój zwykły, wolny dzień, gdyby nie spotkanie z moim „ulubionym” kolegą, który wszędzie za mną łaził! Już powoli miałam tego dość. Cristiano przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona i nic nie powstrzymywało go przed zaprzestaniem nachodzenia mnie w domu, pracy, szkole. Był wszędzie! Nie raz i nie dwa razy mówiłam mu, aby dał mi wreszcie święty spokój. Tak bardzo tego chciałam! Nie ze względu na Irinę, której lekko się obawiałam – chociaż ona też dorzuciła do tego swoje dwa grosze. Chciałam mieć spokój, bo przyjechałam do Madrytu się uczyć i nie pisałam się na żadne romanse ze sławnymi Gwiazdorami!
- Śledzisz mnie? – zapytałam chłodno, kiedy tylko Cris stanął nade mną i rzucił swój cień prosto na mnie. Nawet nie chciałam na niego patrzeć. Miałam tego serdecznie dość!
- Nie – odparł, a zaraz potem usłyszałam cichutki, dziecięcy śmiech. Dopiero to zmusiło mnie, aby spojrzeć w jego stronę. Nade mną stał uśmiechnięty Cristiano, ze ślicznym, małym chłopczykiem na ramionach. Zdziwił mnie ten widok. Chłopiec nie spuszczał ze mnie oka, miał taką milutką buźkę, piękne, duże oczka i wyglądał tak samo jak Cris. – Potrzebuję pomocy. Umówiłem się z Irmą, że dzisiaj zajmie się moim synkiem, ale jak to z nią bywa, nie może, bo Angel zabrał ją na wycieczkę za miasto. Byłem u was w domu, ale Klaudii też nie zastałem. Zadzwoniłam do Karima, są oczywiście razem. Powiedzieli mi, że jesteś tutaj. Jesteś moją ostatnią deską ratunku.
- Słucham? Ja się nie znam na dzieciach, Cristiano. Nie mogę ci pomóc, przepraszam.
- Przestań się wydurniać – powiedział, sadzając chłopca koło mnie, na kocu. – Moja mama pojechała na Maderę, bo musi pomóc siostrze, a Irina jest w Nowym Jorku. Nie mam z kim go zostawić.
- A ty?
- Ja mam pracę. Jadę na wywiad, a później kręcę reklamówkę. To tylko jeden dzień. Proszę cię.
Spojrzałam na chłopca, który zaczął bawić się moją książką i westchnęłam.
Zawsze się w coś wpakuję.
Pokiwałam twierdząco głową, aczkolwiek nie było to zbyt przekonywujące. Nie znałam się na dzieciach, nie umiałam się nimi opiekować. Miałam nadzieję, że zarówno ja, jak i to dziecko, przeżyjemy ten dzień i pod wieczór będziemy cali i zdrowi.
- Nazywa się tak samo jak ja, ale wszyscy mówią do niego Junior – rzekł Gwiazdor, poczym kucnął przed chłopcem i patrząc mu w oczka, powiedział: – To ciocia Asia, zaopiekuje się tobą dzisiaj, dobrze?
Chłopczyk pokiwał lekko główką.
- A kiedy po mnie przyjedziesz? – zapytał, lekko się jąkając.
- Tatuś przyjedzie po ciebie wieczorkiem. Nie bój się. Będziesz mieć superowy dzień. – Cris pocałował synka w czubek główki, poczym zwrócił się jeszcze do mnie. – Jestem twoim dłużnikiem. Nie wiem jak ci dziękować.
- Drobiazg – skłamałam z uśmiechem.
- Lecę, bo się spóźnię. Bądź grzeczny, Junior. Pa!
Pięknie! Zostałam etatową ciocią.
Spojrzałam na Juniora, on spojrzał na mnie. Siedzieliśmy w bezruchu i sama nie wiem, kto kogo bał się bardziej. Posłałam mu nieśmiały uśmiech, co natychmiast odwzajemnił.
- Pójdziemy do zoo? – zapytał.
- Do zoo? Ja nie wiem, gdzie to jest. Mieszkam tutaj od niedawna, wiesz? Może być coś innego? Chodźmy tam, na tamten plac zabaw.
- Wolałbym zoo… - Junior spuścił główkę i smutno wpatrywał się w kamień leżący nieopodal. Serce mi się krajało, kiedy widziałam go takiego załamanego. Chciałam jakoś poprawić mu humor, dlatego poszliśmy na lody.
Usiedliśmy na białej ławce w parku. Junior zajadał się czekoladowymi gałkami lodowymi, brudząc sobie całe rączki i buzię. Wesoło machał nóżkami, gdyż nie sięgał jeszcze ziemi, gawędził, a ja próbowałam go zrozumieć. Jednak nic mi z tego nie wyszło. Jedynym słowem, które dość często powtarzał było „zoo” i wówczas zrozumiałam, że będzie to dla mnie bardzo ciężki dzień, jeśli w końcu tam nie pójdziemy.
Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam numer należący do Gonzalo.
- Cześć, co tam? – powiedział. – Jest niedziela, mamy piękną pogodę, ja nie mam treningu, więc pomyślałem sobie, że zabiorę cię na miły spacer i lody. Co ty na to?
- Bardzo fajnie, ale właśnie jestem w parku i jem lody. Trochę się spóźniłeś.
- O! Jaka szkoda… Ktoś mnie wyprzedził i postanowił umilić ci dzień?
- Coś w tym stylu – powiedziałam, spoglądając na małego chłopczyka. – Jestem w Retiro razem z synem Cristiano. Muszę się dzisiaj nim opiekować.
- Ah, rozumiem… Może do was dołączę, co?
- A wiesz gdzie jest zoo?
- No pewnie!
- W takim razie zgoda. Zaczekamy na ciebie w tej małej kawiarence nieopodal. Napijemy się i zjemy coś.
- Jasne, będę za dwadzieścia minut. I mam dla ciebie niespodziankę!
- Niespodziankę? Jaką?
- Przekonasz się. Do zobaczenia! – powiedział, odkładając słuchawkę.
Niespodzianka? Bardzo mnie to zastanawiało. Gonzalo miewał szalone pomysły, dlatego obawiałam się tego, co tym razem wpadło mu do głowy. Momentami bałam się jego zwariowanych idei.
Poszliśmy do wspomnianej kawiarenki, Junior gaworząc i dojadając lody, a ja ciągle myśląc o niespodziance Gonzalo.
Usiedliśmy przy niewielkim stoliku na świeżym powietrzu. Chłopiec zażyczył sobie kotleta z grzybami, a ja wzięłam danie ryżowe. Czekaliśmy na Gonzalo, który miał się pojawić lada moment. Junior nie przestawał mówić, był bardzo męczącym dzieckiem, ale równie słodkim. Nie potrafiłam mu odmówić, dlatego spełniałam każdą jego zachciankę. Nie wiem, czy nie za bardzo go rozpieszczałam. Miałam nadzieję, że Cris nie będzie na mnie o to zły. W końcu nie zostawił mi żadnej instrukcji obsługi swojego dziecka.
- Siema, siema! – Gonzalo wpadł tak nagle, że aż podskoczyłam ze strachu na dźwięk jego głosu. Przywitał się ze mną całusami w policzki, a Juniora potargał po włosach i przybił mu piątkę. Usiadł między nami, zabawiając chłopca i komplementując jego posiłek, tak aby bardziej zachęcić go do jedzenia. Poskutkowało. – Jak spacer?
- Początkowo było fajnie – powiedziałam, przypominając sobie swój samotny dzień z książką. – Później wszystko wywróciło się do góry nogami.
- Macie w planach zoo?
- Tak! – krzyknął Junior, podnosząc do góry rączki. Zaśmialiśmy się i z czułością wpatrywaliśmy się w rozweseloną buzię chłopczyka. Potwierdziłam jego słowa kiwnięciem głowy, co Gonzalo przyjął szerokim uśmiechem.
- To pójdziemy do zoo.
- Pipita, a co to za niespodzianka?
- Ah, zapomniałbym! Rozmawiałem wczoraj z moim znajomym ze szpitala. Załatwiłem ci wolontariat, o którym tak marzyłaś – powiedział, zapisując na chusteczce adres szpitala. Wręczył mi ją, mówiąc: – Musisz pójść tam jutro na spotkanie, obgadać szczegóły i dowiedzieć się wszystkiego.
- Naprawdę? Jajku, jak cudownie.Dziękuję – powiedziałam z podekscytowaniem. Od razu rzuciłam mu się na szyję, co chłopak przyjął szczerym śmiechem. – Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć.
- Wystarczy buziak – rzekł, nastawiając policzka. Bez zastanowienia spełniłam jego polecenie. Sama nie potrafiłabym sobie tego załatwić, ale dzięki pomocy Gonzalo, wszystko tutaj, w Madrycie, przychodziło mi łatwiej.
- Zakochana para, zakochana para – zaśpiewał Junior, odrywając się od jedzenia. Szybko odsunęłam się od przyjaciela. Na moich policzkach pojawiły się różowe rumieńce, gdyż czułam się nieco zakłopotana.
Wycieczka do zoo okazała się bardzo trafnym pomysłem, zwłaszcza, że pogoda dopisywała. Junior był zachwycony! Biegał od klatki do klatki, chciał zobaczyć każde zwierzątko, zrobić im zdjęcia, dotknąć. Trudno było mu wytłumaczyć, że lew to dzikie zwierzę, które dzieci zjada na śniadanie. W zamian poszliśmy przejechać się na wielbłądach i nakarmić kozy, biegające wolno po dziedzińcu. Uśmiech nie schodził z jego słodkiej twarzyczki.
Ja i Gonzalo również dobrze się bawiliśmy. Miło spędziliśmy czas w swoim towarzystwie, spacerując alejkami i rozmawiając o przyziemnych sprawach. Lepiej się poznaliśmy. Czułam, że Argentyńczyk staje się mi bardzo bliski. Był dobrym duchem Madrytu. Mojego Madrytu. W jego towarzystwie spotykały mnie same miłe rzeczy, zapominałam o szkole i problemach, o Crisie, który wiecznie za mną latał i nie dawał mi spokoju, o zakręconych współlokatorkach. I wydawało mi się, że Gonzalo także widzi we mnie przyjaciółkę. Chyba polubił mnie za to, że traktowałam go normalnie. Nie jak piłkarza, nie jak supergwiazdę, ale jak zwykłego chłopaka, kolegę, z którym można wszystko zrobić i o wszystkim porozmawiać.
Wróciliśmy do domu. W kuchni zastałam Klaudię siedzącą na kolanach Karima Benzemy. Całowali się namiętnie i nawet nie zauważyli, że weszłam do środka. Świata poza sobą nie widzieli, ale ja wiedziałam, że to tylko przelotny romans. Pociągali siebie fizycznie, nie miało to nic wspólnego z prawdziwym uczuciem. Zasmuciło mnie to, bo podważali moją wiarę w prawdziwą miłość. No, ale każdy mógł żyć na swój sposób…
- Przepraszam – powiedziałam, poczym „para” odsunęła się od siebie. Benzema posłał mi zawadiacki uśmiech, ale większą uwagę skupił na Juniorze, który kurczowo trzymał się mojej dłoni. Chłopiec wyrwał się i wpadł wprost w ramiona ukochanego „wujka”.
- Jak wam minął dzień? – zapytała Klaudia, stawiając przede mną i Gonzalo szklanki z wodą.
- Było miło, prawda?
- Tak – przytaknęłam. – Byłam w parku, później spotkałam Crisa, który podrzucił mi dziecko do opieki, a potem umówiłam się z Pipitą i wszyscy razem poszliśmy do zoo. Wybieracie się gdzieś? – zapytałam, zauważając odświętne stroje przyjaciół.
- Tak. Idziemy do klubu potańczyć. Czekamy na Irmę, która wiecznie się przebiera i poprawia fryzurę. Może pójdziecie z nami?
- Nie mogę. Muszę jechać do domu, bo mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – powiedział Gonzalo, poczym wstał od stołu. – W zasadzie to już muszę lecieć. Bawcie się dobrze. Pa, Asiu!
Pocałowałam go na pożegnanie i odprowadziłam do drzwi.
- A ty, ziom, idziesz z nami? – zapytał Karim.
Karim pomimo tego, że był Francuzem i kochał wszystko, co wywodziło się z jego kraju: sery, żabie udka i francuskie pocałunki, to zachowywał się jak rdzenny Amerykanin z Miami. Zachowywał się nonszalancko i tak też się ubierał. Lubił spędzać czas na plaży w otoczeniu dziewczyn w bikini, chętnie pływał na desce, zajadał się hamburgerami, używał samoopalacza i do wszystkich, niezależnie od płci, mówił„chłopie” lub „ziomalu”. Było to trochę irytujące, bo chłopak wywodzący się z tak pięknego kraju, z bogatą tradycją i kulturą, robił wszystko, aby postrzegano go jako zupełnie kogoś innego, ale nic nie mogłam na to poradzić. Karim był jaki był i skoro w takim wydaniu spodobał się Klaudii, to musiałam go zaakceptować.
- Nie, przecież jest Junior – powiedziałam, wskazując na chłopczyka, który ledwie żył. Miał wyczerpujący dzień i nie miał już siły na nic innego. Byłam ciekawa, kiedy Cris po niego przyjedzie. Junior musiał szybko znaleźć się w łóżku.
- Jestem gotowa! – Z łazienki wyskoczyła Irma w krótkiej, błyszczącej sukience oraz natapirowanymi włosami. Cała trójka zebrała swoje rzeczy i wyszła nim zdążyłam życzyć im udanej zabawy.
Minęła godzina, a potem dwie. Nerwowo spoglądałam na zegarek oraz na Juniora, który już smacznie spał w moim łóżku.
Dosyć tego!
Wykręciłam numer do Cristiano. Minęło pięć sygnałów zanim raczył podnieść słuchawkę.
- Tak?
- Gdzie ty jesteś? Zapomniałeś już, że opiekuję się twoim synem?
- Nie, jestem ci za to dozgonnie wdzięczny – powiedział. W tle słyszałam śmiechy ludzi i głośną muzykę. No tak, mogłam się tego spodziewać. Praca, którą miał do wykonania dawno się już skończyła. Teraz bawił się w klubie, prawdopodobnie z Karimem, Klaudią i resztą towarzystwa, a mnie wykorzystał jako bezpłatną pomoc domową. – Asiu, nie mogę teraz po niego przyjechać. Jestem trochę zajęty.
- Czym? Piciem, tańczeniem i zabawianiem się z panienkami?
- Z panienkami? Nie, to całkiem miłe dziewczyny – zarechotał. – Przyjadę po niego później. Nie przejmuj się.
- Cris, Junior już śpi. Pytał o ciebie. Mój akademik to nie jest miejsce dla małych dzieci. Jeśli ktoś się o tym dowie, to mnie wyrzucą! Przyjeżdżaj tutaj szybko!
- Dobra, dobra… Będę jutro rano. Śpijcie dobrze. Pa!
- Ale Cristiano! Halo?! Cris?!
Co za bezczelny typ!
Nie pozostało mi nic innego, jak zaopiekowanie się małym Juniorem przez całą nos. Zajęłam miejsce na łóżku tuż obok niego i tak przespaliśmy całą noc. Miałam problemy z zaśnięciem, bo nie mogłam przestać myśleć o Cristiano i jego nieodpowiedzialnym zachowaniu. Nie dość, że podrzucił mi dziecko niespodziewanie, niemalże wcisnął mi je na siłę, to jeszcze miał czelność wykorzystać mnie do tego stopnia, że nie raczył go odebrać. I on ma odwagę nazywać siebie ojcem? Jaki z niego ojciec? Dzięki Bogu, mój był stokroć lepszy! Nie wyobrażałam sobie, że mój tatko mógłby zostawić mnie pod opieką, bądź co bądź, obcej dziewczyny, nie odebrać mnie na czas i w tym samym momencie bawić się w najlepsze w nocnym klubie.
   Skandal!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz