Kiedyś sądziłam, że jestem taką
osobą, która nie wyrządza krzywd, żyje sobie gdzieś na uboczu, z dala od ludzi…
Byłam sobie skromną, odosobnioną, cichutką Asią, która opiekowała się ojcem,
miała jedną przyjaciółkę, a jej największą pasją była nauka. Co z tego
pozostało? Ojcem opiekowała się pani Zosia, miałam dwie przyjaciółki, a moją
największą pasją było zawodzenie ludzi…
Być może nie do końca tak to
odbierali inni, ale byłam w tak podłym nastoju, że miałam ochotę ze sobą
skończyć.
Siedziałam w pokoju od dobrych
kilku dni, wychodziłam jedynie do szkoły lub pracy. Nawet wolontariat przestał
sprawiać mi radość, od kiedy Gonzalo zaprzestał przychodzić do szpitala. W
samotności ślęczałam nad biletem na mecz, które dla mnie przyniósł. Moje
współlokatorki nie gadały o niczym innym jak o tym „starciu gigantów”. Nie
znałam się na piłce nożnej i całym tym sportowym świecie, ale ponoć trener
Realu niegdyś trenował tą drugą drużynę i dlatego dla wszystkich jest to bardzo
elektryzujące wydarzenie.
Finał Ligi Mistrzów: 29 maja 2012. Real Madryt kontra
Chelsea Londyn.. Santiago Bernabeu, godzina 20:45.
Skoro to ostatni mecz, to może
powinnam wreszcie na niego pójść. Tym bardziej, że na stadion nie miałam daleko
i Klaudia oraz Irma tam szły, więc nie byłabym sama. A poza tym Gonzalo by się
ucieszył. Chyba…
- Cześć! – Do pokoju wparowała
Klaudia, która od kilku dni chodziła tak rozradowana, że mogłaby się podzielić
swą radością z całym światem. Ileż to frajdy może sprawić jeden pierścionek… –
Co robisz?
- Myślę – odparłam, pokazując jej
bilet.
- To nie myśl, bo zostaniesz
myśliwym – zarechotała. – To ostatni mecz, a ty nie byłaś ani na jednym. Irma
molestuje mi uszy i ciągle powtarza: „Aśka
jest nienormalna. Jak można być w Hiszpanii, mieszkać w Madrycie i nie być na
meczu Realu”. – Klaudia ze śmieszną miną zaczęła naśladować piskliwy głos
Irmy. Po chwili w sypialni pojawiła się ruda Argentynka i zdzieliła moją
przyjaciółkę po głowie. Obydwie wybuchły śmiechem.
- Klaudia ma rację. Powinnaś iść
na ten mecz.
- A jak Gonzalo sobie tego nie
życzy? Chciał dać mi ten bilet, kiedy jeszcze się przyjaźniliśmy, a teraz…
- Ale wy nadal się przyjaźnicie.
- Spotkacie się na moich
urodzinach, porozmawiacie sobie i będzie git – powiedziała Irma.
- Urodziny?
- Nie powiedziałaś jej? –
zapytała, patrząc na Klaudię. – Z kim mi przyszło mieszkać… Jedna histeryczka,
a druga sklerotyczka! W sobotę mam urodziny i idziemy na imprezkę do klubu.
Wynajęłam już salę. Wszyscy tam będą.
- Nie… Nie jestem w nastroju na
zabawę.
- To ci dobrze zrobi – powiedziała
Klaudia. – Musisz tam być.
- Przepraszam, ale nie dam rady.
- Aśka, nie rozumiesz. – Klaudia
chwyciła mnie za ramiona i prosto w twarz, z ostrym spojrzeniem, wycedziła w
moją stronę. – MUSISZ TAM BYĆ!
- A niby dlaczego?
- Bo Cris tam będzie – odparła z
triumfalnym uśmiechem Irma.
- No to bym bardziej mnie tam nie
zobaczycie.
- Aśka, musisz! I ja nie przyjmuję
do wiadomości twojego odmiennego zdania – powiedziała Klaudia, puszczając oczko
do Irmy. – I masz wyglądać bosko, tak by Cris żałował tego jak cię potraktował…
- Choć i bez tego będzie żałować –
wtrąciła się Irma.
- I tak, aby Gonzalo bez
mrugnięcia okiem ci wybaczył.
- I wiesz co? Durna jesteś, że
odrzucasz mojego brata. Wiem, co mówię. Pasujecie do siebie.
- Ale ja wracam do Polski. Jak wy
to sobie wyobrażacie?
- To zostań.
- Nie wiem, czy tego chcę.
- Właśnie! Ty się zastanów czego
ty chcesz! Przez niemalże cały rok gadasz nam o tych sentymentalnych bzdurach,
a jak przychodzi co do czego to uciekasz z podwiniętym ogonem.
- Boję się, jasne? Na własnej
skórze poznałam czym są paparazzi i dziennikarze… A poza tym w jakim świetle
postawię Pipitę, kiedy do prasy
dojdzie to, że najpierw umawiałam się z Crisem, a teraz robię to z nim, co?
- Ale jego to nie obchodzi!
- Ale mnie to obchodzi. Nie
pozwolę go skrzywdzić.
- Ja pierdziule! – zapiała
Klaudia. – Aśka, ty go kochasz!
- Co? Nie, nie. W żadnym wypadku.
- To widać, nie? – powiedziała,
dając kuksańca Irmie.
- Durne jesteście. Do widzenia. –
Bez namysłu wstałam i zaczęłam wyganiać je ze swojego pokoju. – No już: raz,
dwa, trzy! Nie rozmawiam z wami.
- Zakochana para, zakochana para –
doszło do mnie zza drzwi.
Co te dziewczyny wygadywały? Jaka
zakochana para?! Ja i Gonzalo… Nie, to niemożliwe. A może?
Boże, to aż tak widać?
Zakochałam się w Gonzalo. To
prawda, że bardzo lubiłam spędzać z nim czas, a podczas naszych spotkań w sercu
i w żołądku czułam przyjemne ukłucie. Coś jakby… motyle? Aż boję się o tym
myśleć!
Potrząsnęłam głową chcąc odgonić
od siebie te chore myśli.
Żywiłam gorące uczucia do Gonzalo,
ale żeby od razu miłość? Czy to aby nie za duże słowo?
Nie, nie za duże. Naprawdę go
kochałam! Nie jak przyjaciela, nie jak brata – jak mężczyznę!
Będąc z Crisiem nie czułam tego
samego, nie czułam więzi. To była czysta fascynacja. Zachwyciłam się nim i tym,
że Gwiazdor zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja. Z Gonzalo było inaczej.
Całkiem inaczej.
Budowaliśmy naszą przyjaźń, a
potem miłość przez długie miesiące, poprzez spotkania, rozmowy, wspólne
tajemnice i zaufanie. Doskonale się znaliśmy – swoje gusta muzyczne, kulinarne,
swoje pasje, przyzwyczajenia. Jak mogłam być aż tak zaślepiona jakimś pajacem,
kiedy pod nosem miałam szczerozłoty skarb? Człowieka, którego szczerze lubiłam,
podziwiałam i rozumiałam. No jak?
- Dziewczyny, macie może różową
pomadkę? – Weszłam do pokoju Irmy, w którym razem z Klaudią szykowały się do
wyjścia do klubu. Dałam się namówić na imprezę urodzinową, ponieważ chciałam
porozmawiać z Gonzalo. Chłopak nie odbierał moich telefonów, a ja miałam mu
taką ważną rzecz do powiedzenia. Musiałam załatwić to dzisiaj. Czułam, że mogę.
Po raz pierwszy w moim życiu poczułam ogromną pewność siebie i musiałam ją
wykorzystać.
- Trzymaj – powiedziała Irma,
rzucając mi dany przedmiot. – Wow, Aśka! Wyglądasz… oszałamiająco!
- To sukienka, którą podarował mi
Gonzalo jakiś czas temu. Myślcie, że mu się spodoba?
- Będzie zachwycony. I weź to –
powiedziała, wręczając mi apaszkę pod kolor.
- Wielkie dzięki. Wy też
wyglądacie super.
- Wiemy – zaśmiały się
siarczyście.
- Chodźmy, bo taksówka już czeka –
rzekła Klaudia, narzucając na ramiona skórzaną kurtkę.
Klub był bardzo duży i bardzo
zatłoczony. Przed wejściem kłębiły się tłumy, które miały ochotę wejść do
środka. Niestety był to bardzo ekskluzywny klub i nie każdy mógł się tam
znaleźć. My, ze względu na zaproszenie, weszłyśmy bez problemu. Trzypiętrowy
budynek, będący najlepszym klubem w mieście, zadowalał każdego, nawet najbardziej
wymagającego klienta. Na swoim trzecim, najbardziej ekskluzywnym piętrze,
mieścił się bar, basen z jacuzzi, ogromny parkiet i stanowisko DJ’a. Na
podestach tańczyły roznegliżowane tancerki, a miedzy klientami przechadzali się
bardzo atrakcyjni kelnerzy oraz kelnerki. Nie było to moim żywiołem, ale czego
się nie robi dla przyjaciółki i miłości…
Ostatnie piętro w całości było
wynajęte przez Irmę. Wokół kręciło się mnóstwo jej znajomych, przez co podróż
do naszego stolika zajęła nam kilkanaście minut. Kiedy wreszcie podeszłyśmy do
czerwonych kanap, ujrzałam Gonzalo pogrążonego w smutku i rozmawiającego z
Angelem. Di Maria rozchmurzył się na widok pięknej solenizantki i od razu
porwał ją na parkiet.
Później wszystko działo się bardzo
szybko. Drinki, tańce, śpiewy… Trudno było znaleźć czas na rozmowę z Pipitą. Ale dla chcącego nie ma nic
trudnego, a chcieć to móc, więc zrobiłam wszystko, aby wreszcie usiąść na
czerwonej kanapie tuż obok Argentyńczyka.
- Cześć – powiedziałam niepewnie.
- Cześć.
- Co słychać?
- Jakoś leci.
Przytaknęłam, przegryzając wargę.
Gonzalo nie był zbyt rozmowny. Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu jakiegoś
punktu zaczepiania, ale nic interesującego nie znalazłam. Odniosłam się więc do
ogółu.
- Fajna impreza, prawda?
- Tak, Irma się postarała.
- Tak…
Kurczę, nie ułatwiasz mi tego, Gonzalo.
- Dobrze się bawisz?
- Całkiem spoko – odarł, nawet na
mnie nie patrząc.
To boli…
- Gonzalo, porozmawiasz ze mną,
czy będziesz mnie dalej zbywał?
- A czego się spodziewałaś? Że
rzucę ci się w ramiona i powiem, że nic się nie stało? Owszem, stało się!
- Wiesz co? – Nie wytrzymałam i
wstałam. Z wielkim wyrzutem, niemalże krzycząc i z wyciągniętym w jego stronę
palcem, powiedziałam: – Od kilku minut staram ci się powiedzieć coś bardzo
ważnego! Staram ci się powiedzieć, że cię kocham, i że przepraszam. I
przychodzi mi to z wielkim trudem, bo nie jestem wylewna w uczuciach. Więc
doceń moje starania i powiedz, co o tym myślisz.
Tak, wyznałam to jak na prawdziwą romantyczkę przystało… Ehh…
Ciężko dyszałam, ale zdawało mi
się, że Gonzalo robi to jeszcze ciężej. Gwałtownie podniósł się ze swojego
miejsca i rzekł:
- Chcesz wiedzieć co o tym myślę?
Przytaknęłam, na co Gonzalo
chwycił moją twarz w swoje dłonie i złożył na moich ustach namiętny pocałunek,
który odwzajemniłam. Nie wiem dokładnie ile tam staliśmy, ile osób się na nas
patrzyło… Nie miało to większego znaczenia, bo liczyła się tylko ta jedna,
magiczna chwila. Pragnęłam, aby mnie całował. Ciągle i nieprzerwanie. Namiętnie
i delikatnie, zachłannie i subtelnie.
Całuj mnie, Gonzalo!
Później było mi wszystko jedno, bo
byłam szczęśliwą dziewczyną. Siedziałam na czerwonej kanapie, w objęciach
najwspanialszego mężczyzny na Ziemi. Było pięknie!
- Widzę, że dalej ze sobą
kręcicie. – Nad naszymi głowami pojawił się Cristiano, który nie szczęścił
sobie złośliwych komentarzy. Ledwo przyszedł, a ja już miałam go dosyć.
Dlaczego psuje mi tą piękną chwilę?
- O, Cristiano! – Obok nas
pojawiła się Irma, z figlarnym uśmiechem i błyskiem w oku. – Jak się bawisz?
- Dobrze.
- A wiesz, że możesz jeszcze
lepiej? – Irma jakoś tak nienaturalnie zaczęła wdzięczyć się do Gwiazdora.
Smyrała go po karku i klatce piersiowej, a jemu się to bardzo podobało. – Może
poszlibyśmy w jakieś ustronne miejsce, co? Tam jest sypialnia, którą wynajęłam
na dzisiejszy wieczór. Odmówisz solenizantce?
- Pewnie, że nie odmówię – odparł
z zadziornym uśmiechem. Obydwoje udali się w miejsce, które zaproponowała Irma.
- Co ona robi? – zdziwiłam się. –
A co z Angelem? Gonzalo, pozwolisz jej na to?
- Spokojnie – odparł, całując mnie
w skroń. – I nie mów do mnie Gonzalo – zaśmiał się.
Wszyscy świetnie się bawili, a ja
naprawdę się zdenerwowałam. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Kręciłam
się i wyczekiwałam Irmy, ale jej nie było.
- Panie i panowie. – Wówczas na
scenie obok DJ’a pojawiła się Klaudia. – Proszę o chwilkę uwagi. Mam dla was
coś niesamowitego! Drogie panie, wszystkie wiemy, że faceci to świnie, ale jest
jeden przedstawiciel tego gatunku, który wyjątkowo zasługiwał na zemstę.
Skrzywdził bardzo ważną dla mnie i dla Irmy osobę. Teraz przyszła pora na
zemstę! – powiedziała, jednocześnie odsuwając ogromną zasłonę. A za nią, ku
mojemu wielkiemu zdziwieniu, siedział Cris przywiązany do krzesła.
Po sali rozeszły się szmery i
głośne śmiechy, bowiem Cristiano siedział w samych slipkach, ze zdezorientowaną
miną. Całe ciało mam wymalowane szminką po kobiecych ustach, a na klatce
piersiowej widniał mu jakże zacny napis: „mam klatę jak szczur czoło”.
- A teraz część przyjęcia, na
którą wszyscy czekali – kontynuowała Klaudia, obok której pojawiła się Irma z
wielkim tortem urodzinowym. Sądziłam, że zacznie go kroić i wręczać gościom, a
ona jak gdyby nigdy nic, rzuciła nim z Crisa! Chłopak niemalże się popłakał,
ale musiałam przyznać, że bawił mnie ten widok.
- Zemsta jest słodka! –
zapiszczały z przerażającym śmiechem.
Wtedy zauważyłam wysoką, kobiecą
sylwetkę opuszczającą klub ze spuszczoną głową. Doszło do mnie, że na imprezie
obecna była Irina. Jej widok już mnie tak nie bawił. Nawet jej współczułam, bo
jej facet niemalże na jej oczach ją zdradzał. Byłam pewna, że nazajutrz
przeczytamy wielkie nagłówki informujące o zerwaniu najprzystojniejszego
piłkarza świata i rosyjskiej modelki.
- To była bezbłędna akcja –
ekscytował się Gonzalo. Postanowiliśmy wcześniej urwać się z imprezy i wolnym
spacerkiem pójść do domu. Był początek maja, więc wieczory były bardzo ciepłe i
przyjemne. – Dziewczyny miały łeb na karku. Świetnie to wymyśliły! Cris na to
zasługiwał.
- Prawda – odparłam, otwierając
drzwi do mieszkania. – To był chyba najfajniejszy punkt tej imprezy.
- Nie… Był lepszy – powiedział,
przypominając sobie moje szaleńcze wyznanie miłości.
Nie wiem jakim cudem, ale po
chwili leżeliśmy razem na moim łóżku. On oparty o ścianę, ja z głową na poduszce.
Delikatnie gładził moje nogi, które ulokowałam na jego kolanach.
- Zdecydowałaś się już? Zostaniesz
w Madrycie?
- Nie wiem, Gonzalo. Teraz bardzo
bym tego chciała, ale już powiedziałam tacie o powrocie. Na szczęście mam
jeszcze trochę czasu na decyzję.
- Chciałbym mieć cię przy sobie.
Jest coś, co mógłbym zrobić, aby zmienić twoją decyzję?
Nie odpowiedziałam. Czułam, że to
jest ten moment, w którym Gonzalo będzie chciał się do mnie zbliżyć. W głowie
lekko szumiały nam procenty, choć nie wypiliśmy dużo. W powietrzu unosiła się
chemia i pozytywne fluidy. Biłam się ze swoimi myślami… Według własnych
przekonań powinnam zaczekać z tym do ślubu, ale z drugiej strony w ramionach
Gonzalo czułam się bezpiecznie i cudownie.
Na ramionach, szyi i dekolcie poczułam
jego czułe pocałunki. Jego dłoń błądziła po moim ciele. Serce biło mi jak
szalone, nie mogłam złapać tchu.
- Gonzalo… – wyszeptałam, a on
spojrzał na mnie wzrokiem pełnym miłości. – Ja nigdy… To znaczy, to jest mój
pierwszy… raz…
- Nie zrobię nic wbrew twojej
woli.
Dał mi wybór. Rozpalony facet daje
mi wybór. Czy to się często zdarza? Mam nadzieję, że nie, bo to tylko podkreśla
jego wyjątkowość.
Bez zawahania go pocałowałam,
dając mu tym samym pozwolenie do działania.
Kochaj mnie, Gonzalo!
__________
Aśka mnie rozwala. Aż sama się dziwię, że potrafiłam stworzyć taką postać ;)
Za 10 dni kolejny rozdział, a później już tylko epilog.